30.04.17 niedziela

Poród zapowiadał się już na piątek. Dyszenie, kopanie we wszystkich posłaniach, fotelach, sofach... Z 3 umówionymi weterynarzami nie ma kontaktu, nie umówini mnie olali więc zamiast się stresować, uznałam że nie będą potrzebni, damy radę sami. Pierwsza noc - na stand by. W sobote byłam już na tyle pewna że za chwilę się zacznie, że odwołałam wszystkie szkolenia. Dobrze że przyjechała mi towarzyszyć Sylwia, dzięki czemu byłam choć troche przytomna. Pierwszy szczeniak urodził się w sobotę, 22.15. Różowa sunia, waga 398g, malutka w porównaniu z resztą, szczęśliwie zresztą, bo większy mógłby utknąć w drogach rodnych i trzebaby myslec o cesarce, jak było przy jej pierwszym miocie.

Następna kolejna suczka, a potem cała seria chłopaków. Ok 4 rano Sylwia wymiękła i wróciła do domu, a ja zbudziłam Wojtka żeby przejął wartę. Między jego wyjściem z łóżka a moim przyjściem, mineło jakieś 10 minu, co wystarczyło, aby któryś pies puścił twórczego pawia do owego łóżka. Kolejny kwadrans na zmianę pościeli i posprzątanie, już witałam się z Morfeuszem, gdy przyszedł Wojtek z wieścią że jest kolejny maluch. Pępowina, ważenie, zapisanie, powrót do łóżka. Z ostatnim niespodziewanym maluchem, Wojtek poradził sobie sam. Wstałam o 7, ucieszyłam się że to suczka, i trzeba było ruszać w drogę na wystawę - kierunek Koszalin.

01.05.17 poniedziałek


22.00 wróciłam na ostatnim oddechu, testując maksymalne osiągi nowego auta, a w domu lekki chaos. Wojtek tak bał się że maluchom będzie za zimno, że palił w kominku jak szalony. Temeratura w salonie między 25 a 30 stopni. Zaczełam od otworzenia drzwi, zabezpieczając maluchy, i dało się po chwili oddychać. Towarzystwo trudne do zidentyfikowania, część szczeniaków zdjęła sobie wstążeczki, część miała po dwie, nie mam pojęcia co tu się działo. Zaczęłam od identyfikacji, założyłam paski na rzepy dla tej części, która była taka zdolna, sprawdziłam jak przybierają na wadze i okazało się że 2 maluchy lekko spadły, więc nocne dokarmianie było skoncentrowane na nich. Tradycyjnie, przez pierwsze 2 tyg materac leży przy legowisku i nie spuszczamy towarzystwa z oka.

02.05.17 wtorek

Noc znów nieprzespana, Pata dyszy i kręci się, podaliśmy oksytocynę, aby macica szybciej sie oczyszczała, sporo lochii z niej wypływa. Posłanie zmieniamy co kilka godzin. Mama jest niespokojna, jeśli któryś z maluchów odpełznie gdzieś za daleko, wstaje i próbuje go przenieść do reszty, ale nie bardzo wie jak to zrobić, więc łapie za skóre gdzie popadnie. Żółta sunia zaliczyła dziurę na grzbiecie, więc profilaktycznie, ja pilnuję żeby nie odchodziły daleko. Pata doskonale liczy, nie wiem jak ona to wie, ale zanim wyjdzie z kojca żeby się napic wody lub wyjśc do ogrodu, skrupulatnie liczy. Raz dostała szału, zaczęła biegac po pokoju i szukac, potem przekopywac kojec. Okazało się, że jeden maluch - zielony chłopiec, wszedł pod kocyk w narożniku i nie było go widac. Po wyciągnięciu, dołączyłam go do reszty i Pata się uspokoiła. Zastanawiam się czy nie podjechać do weta, ciągle dyszy, ale temperatura jest w normie, więc czekamy. Mleka w listwach jest tyle, że maluchy nie nadążają ściągać i muszę rozmasowywać żeby się nie zastało. W ramach atrakcji, Watson wieczorem zasikał łóżko. Na razie się trzymam :) Zrobiłam 4 prania i jeszcze dwa zostały na jutro.

03.05.17 środa

Dziś dużo lepiej, z Paty przestał wypływac krwawy śluz, więc przestała też dyszeć. Rozpoznaje już rodzaje pisku, więc nie zrywa sie na każdy, regauje tylko na te "poważne", więc ja też mam mniej pracy. Maluchy dzielnie przybierają na wadze, robimy poranną kontrolę. Największy żarłok to fioletowy, zawsze można go znaleźć przy sutku, on też najwięcej przybrał na masie. Pomarańczowy robi alarm, jak znajdzie się zdala od mamy i trzeba go szybko dostawić, żeby uszy nam nie odpadły. Błękitny z zielonym trzymają się razem i zawsze są w którymś rogu legowiska, przy czym błękitny zazwyczaj robi jakieś szpagaty i zwisy na rurkach zabezpieczających. Chyba będzie indywidualistą. Różowa sunia jest przesłodka i mam podejrzenie że za jakiś czas, wyrosnie z niej herszt tej bandy, zawsze wszędzie się wepchnie i robi "w trąbę" rodzeństwo przy sutkach. Zdążyłam zmienić posłanie w kocju, gdy Pata puściła pawia, i wszystko trzeba było zmieniać na nowo, a do tego wyczyścić kilka maluchów. Wojtek zabrał resztę na spacer, więc ta atrakcja spadła na mnie. Zaległe prania z wczoraj są w trakcie, a do tego 2 dzisiejsze, mam nadzieję że pralka wytrzyma to tempo, bo odkurzacz padł w sobotę.

04.05.17 czwartek

Zrobiłam wczoraj piękne zdjęcia maluchom, tyle że po tym jak wyjełam karte pamięci z aparatu, słuch po niej zaginął. Może sie jeszcze znajdzie, bo były tam zdjęcia z Crufta, których nie zdążyłam obejrzeć.

Dzień zaczynamy od rytuału, Luśka wchodzi do salonu, Pata zaczyna na nią warczeć, Lusia prezentuje wszystkie sygnały uspokajające, Pata dalej warczy, więc Luśka wychodzi. Potem wszyscy razem jedzą w kuchni śniadanie i Pata pozwala Luśce wejśc do pokoju, ale nie zbliżać się do kojca. Dopiero jak Patka zaśnie, Lusia skrada się na ugiętych łapach i zagląda do maluchów, śliniąc się na potęgę. Z Zuzą jest łatwiej, albo nie wchodzi do pokoju maluchów, albo jak już długo siedzi sama, to wejdzie, ale z miną - mnie w to nie mieszajcie, kładzie się na najbardziej odległe od kojca legowisko.

Pytacie co mam wyłożone w legowisku - zestaw który najbardziej mi się sprawdza: na dole materace obszyte skórą, które kupiłam za smieszne pieniądze kilka lat temu na allegro, nadal w dobrym stanie. Na nich podkłady urologiczne, a na wierzchu - drybed. Tkanina która zapobiega odleżynom (Pata leży tam cały dzień, więc jest idealna), jest ciepła i przepuszcza płyny, pozostawiając wierzch suchy. W tej chwili nie jest to najważniejsze, bo maluchy załatwiają się wyłącznie dzięki stymulacji mamy, która wylizuje im brzuszki, zjadając odchody i siuśki - dzięki czemu jej oddech ma wyjątkowy bukiet. Jednak jak będą mieć ok 3 tyg i zaczną wypróżniać się samodzielnie, trudno byłoby bez drybedów, zapewnić im suche legowisko.

Poranna kontrola wagi wykazała, że fioletowy waży 900g i od wczorajszego ważenie przybrał 152 g. Najmniejsza nadal jest różowa suczka - 535g, i przybrała od wczoraj 41g. Nocny dyżur spędzę pilnując jej i żóltej, która też słabo dziś jadła. A wieczorem zaczynamy stymulacje neurologiczną, która będzie trwała 2 tyg.

Krótka przerwa w pisaniu, musiałam ratowac maluchy. Na naszym tarasie, zaczeły się bić dwa obce koty, wydając z siebie tak przejmujące jęki, że Pata wyskoczyła z legowiska w trakcie karmienia. Maluchy przyssane, część odpadła w kojcu, a dwa już poza, dobrze że kocyk był rozłożony, to przynajmniej na miękkie. Chyba zajrzę do poprzednich dzienników, czy też miałam takie atrakcje. W południe, Pata wracając z kuchni po przekąsce, położyła się w kojcu, centralnie na zielonego. Dopiero po chwili zarejestrowałam że cichy jęk jest efektem stłumienia głosu. Biednej Pacie tak sie oberwało, że przez chwile bała się wrócić do kojca.

Aha, zielony nadal żyje :)
Ale chyba przeszedł do partyzantki, bo od tej pory chowa sie pod drybedem. Jak tak dalej będzie, założę mu gps.

ps. błękitny bada teorię grawitacji :)

05.05.17 piątek

Moje marzenia na ten rok (wyprawa za koło podbiegunowe i fotografowanie niedźwiedzi), ewoluują w stronę - tydzień w agroturystyce, miejsce dowolne, byle bym nie musiała wychodzić z łóżka.
Dziś 3h snu. Ok północy, gdy zapadła cisza w legowisku, uznałam że moge się już położyć, materac koło kojca i zapadam w drzemkę, gdy się zaczęło. Najpierw któryś maluch zaczął szczekać przez sen, potem jakaś sierota, zapewne pomarańczowy, zgubił drogę do domu i tradycyjnie, zamiast użyć nosa, wzywał ekipę ratowniczą. Pata go olała, więc padło na mnie. Pomarudził trochę, ale był już ciszej, wróciłam na materac, ale wtedy wyszła z kojca Pata. Potruchtała do kuchni, znak że chce jeść. Cielęcina która była do tej pory dobra, nagle zaczęła być be, więc dostała wołowinę przygotowaną dla Watsona na śniadanie. Potem miska wody, wróciła do kojca, więc ja już witam się z materacem, ale ona tylko policzyła maluchy. A potem przeniosła się na posłanie Watsona i kopie, kopie, kopie.... Z przerwami na zajrzenie do kojca, kopała ok pół godziny. Zachowania atawistyczne bardzo mnie fasycunją, ale o 2 w nocy jakby mniej. Myślałam czy jej nie zabrać tego legowiska, ale jeśli ma taką potrzebę, to niech kopie, może lepiej że w domu a nie ogrodzie, bo jak wróci ubłocona do szczeniaków, to będę mieć zajęcie do rana. Potem siku w ogrodzie, potem znów miska wody, a potem chodziła po całym domu, ja za nią, bo nie wiem o co chodzi, wreszcie wróciła do kopania. Maluchy piszczą głodne, a ta kopie. Zawołałam w końcu Luśkę, jak ona przyjdzie, to Pata na bank wróci do kojca i tak się stało. Nakarmiła maluchy, wygoniłam Luśkę, Pata wróciła do kopania. Ok 3 wróciła na dobre do kojca, i zaczeła przegląd maluchów, każdy został wylizany, co wywołało burzliwe protesty, butnownicy którzy próbowali sie odczołgać, byli łapani zębami i przyciągani spowrotem, zaczęłam pilnować żeby nikogo nie uszkodziła. O 4 wreszcie nastał spokój, a o 5 wrócił Wojtek z nocnej audycji, zmienił mnie i mogłam się chwile przespać. Do tego wszystkiego, Watson, który na starość zrobił się patologicznie zależny od męża, co godzinę przychodził w nocy do nas, waląc łapą w zamknięte drzwi, żeby sprawdzić czy Wojtka z nami nie ma.
Rano dostawa barfa i Wojtek znów wrócił do radia, a ja niepotrzebnie sprawdziłam czy legowisko Watsona przetrwało. Niestety, dziura, i kulki styropianowe opuściły swoje miejsce, zabrałam się za odkurzanie. Nasz kot, odkąd nie mamy czasu się nim zajmować, też zrobił strajk i zostawia nam wiadomości w postaci hurtowej ilości sierści, więc odkurzam co 1-2 dni. Wymiana posłania w legowisku i kolejne 2 prania do nastawienia, nasza odzież czeka w kolejce. Potem zabrałam się za obciannie pazurków, bo już urosły i mocno drapią Patę. 10 psów razy 4 łapki, daje 40 łapek, po 5 pazurków każda, co daje 200 pazurków do obcięcia! Nie lubią gmerania przy stopach, więc próbuję je przyłapać jak śpią, jest łatwiej. Po 4 psach zrobiłam przerwę, bo jak zamykam oczy to widze łapki... Kontrolne ważenie wykazało, że fioletowy nadal w czołówce, przekroczył dziś 1 kg wagi! Mam wrażenie że powieki mu sie minimalnie otwierają, za kilka dni, wszystkie powinny zacząć widzieć.
Ewentualne błędy ortograficzne, wywołane są obecnością Lusi na kolanach. Reszta psów bardzo przeżywa samotność, Luśka jak tylko może, ładuje się na kolana, Zuza chodzi i popiskuje z wyrzutem w oczach, a Watson odmawia korzystania z toalety zewnętrzej. Jak to dobrze że mogę zamówić pizze na telefon, bo na gotowanie nie ma zupełnie czasu.
Za 2 tyg zaczniemy przyjmować gości, robię kalendarz obowiązkowych wizyt wszystkich znajomych. Zostajecie z maluchami, a ja wyskoczę na obiad na mieście :)))

Zabieram się za stymulację, o której możecie przeczytać tutaj.

07.05.17 niedziela

W weekendy mam najwięcej pracy, więc z konieczności relacje będą albo nie :) Ten weeken był wyjątkowo spokojny, Pata już częściej kładzie się obok kojca i zaczyna odpoczywać od ssaków. Gdy jest w legowisku, nie m ani chwili oddechu, cały czas ktoś jest przyssany. Fioletowy nie odczepia się, nawet gdy śpi, zasypia z sutkiem w pyszczku. Reszta zaczyna być przewidywalna, pomarańczowy koncertuje jak jest sam i nie ma się do kogo przytulić, srebrny i zielony trzymają się razem, zazwyczaj w narożniku, czerwony szczeka przez sen, pomarańczowy usułuje wrócić do wewnątrz, tą samą drogą którą wyszedł. Różowa z żółtą, dwie gapcie, zawsze są gdzieś w przeciwnym rogu, gdy otwierają bar, muszę pilnować i je przystawiać w momencie gdy leci mleko. A mleko nie leci cały czas. Maluchy najpierw ssą i udeptują łapkami listwę mleczną, co trwa kilka minut, a dopiero po jakimś czasie zaczyna płynąć mleko - wtedy przestają przebierać łapkami, przełykają, ich ogonki się unoszą i delikatnie drgają, a same szczeniaki wydają specyficzny odgłos "jęczenia". Postaram się to nagrać gdy będzie trochę więcej światła i pogoda się poprawi. Pokój z legowiskiem ma okna od zachodu i północy, więc albo trzeba liczyć na słoneczny dzień, albo rozstawić sprzęt oświetleniowy. Jak się prognozy nie poprawią, to tak zrobię :)
Bilans pierwszego tygodnia życia - większość szczeniaków podwoiła swoją wagę, pazurki obcięte raz, 3 szczeniaki maja strupy na grzbiecie, po próbach przenoszenia przez Patę. Najgorzej wygląda granatowy, ma przeciętą skórę akurat w połowie pręgi, jak nie zarośnie sierścią, będą mnie podejrzewać o odgryzienie dodatkowej korony :))) Prania stabilizują sie na poziome dwa na dobę. Czekamy az maluchy zaczną otwierać oczy...



08.05.17 poniedziałek

Po weekendowym oddechu, liczyłam że już pójdzie z górki, ale mamy małe zawirowania. W nocy maluchy dostały biegunki, pierwsza oznaka że z macicą Patki coś jest nie tak. Nad ranem zaczął się ropny wypływ, więc szybko zabrałam ją na kontrolę. Niektóre miejsca przyczepu łożysk, nie goją się tak jak powinny, więc lecimy na antybiotyku. Pod wieczór kupki maluchów znów zwarte, a lochia już bardziej krwiste niż ropne, więc mam nadzieję że sytuacja opanowana, temperatury nie ma, antybiotyk do końca tygodnia. Ufff.., uratowała nas szybka reakcja, gdyby infekcja się rozwinęła, bakteria poszła by z mlekiem w szczeniaki i dopiero byłoby wesoło.

Ponieważ różowa z żółtą, leżąc przy fioletowym wyglądają połowa jego, postanowiłam że trochę je dokarmię. Mleko kozie ma najbliższy skład do psiego, tylko mniej tłuszczu. Podgrzałam trochę, wyjęłam kroplomierz i podkarmiłam maleństwo. Okoliczne jak wywąchały, to zaczeła się przepychanka, i efekcie nakarmiłam piątkę. Bardzo im smakuje, więc chyba żeby odciązyć Patę, wyśle jutro Wojtka do sąsiedniej wsi, po naturalne od kóz, jakoś nie ufam UHT.

A poza tym, mieliśmy festiwal spania na drążkach, nie mam pojęcia jak im może być wygodnie, jak zbierze się pokaźna kolekcja, zrobię album "mistrzowie snu". A tymczsem, żeby odreagować dzisiejszy stres, idę do kojca wąchać maluchy. Ten zapach jest lepszy niż prozac :)

09.05.17 wtorek

Dzień upłynął pod hasłem - beznadziejna pani domu :) 2 kosze prania czekają, bo priorytet maja drybedy, a to co udało się wyprać, leży i czeka na prasowanie. Odkurzyć by się przydało, zauważyłam też że część ścian przydałoby się umyć, Pata macha ogonem cały czas, wyciekający śluz zaczepia o ogon i po chwili jest na ścianie. Kocie kuwety pełne, kosz z popiołem z kominka pełen, czeka na wyniesienie, łazienka błaga o posprzątanie. Przed domem też sajgon, Watsona trzeba na siłę wypychać za drzwi na toaletę, więc robi na schodkach przed domem, po wichurach na podjeździe sporo gałęzi.... Podejrzewam jakiś potworny przekręt z czasem.
Zakręciałam się na maxa i pojechałam na konsultację do psa, 1 dzień za wczesnie, w związku z tym, postanowiłam że zrobię rosół, taki prawdzimy, na drobiu i warzywach, z dużą ilością pietruszki. Może pomoże? Wojtek kocha taki z kostki, a na zwykły kręci nosem.
Maluchy pachną jak szalone, rosną też szybko i zaczynają chodzić. Jeszcze nieporadnie, bo głowy ciągle nieproporcjonalnie duże w stosunku do reszty ciała, ale walczą. Granatowy lekko uchyla jedno oczko, nie możemy się doczekac jak zaczną widzieć. Jedynym funkcjonującym zmysłem jest węch, ale za to jak! Wywęszą wszystko, wystarczy że wejdę do legowiska ja albo Pata, a już nosy pracują. Jeśli mleko kapnie na kocyk, żaden nie przejdzie obojętnie, nos przy posłaniu i słychać jak pracuje. Pazurki znów do obcięcia, nie mam pojęcia jak to mozliwe.
Błękitny zmienił barwy klubowe i teraz jest brązowy. Rzepy sprawdzają mi sie dużo lepiej niż wstążeczki, a błękitnego nie miałam.

Obiecane zdjęcia z snu mistrzów.



10.05.17 środa

Wreszcie trochę odespałam. Maluchy robią już większe przerwy między posiłkami, Pata pomiędzy nimi wychodzi z kojca i pakuje się do mnie na materac, jest nieźle. Jeśli jeszcze pogoda się poprawi i nie trzeba będzie w nocy dorzucać do kominka, to już będzie sielanka.
Powoli kończy się okres rozwoju, zwany neonatalnym, a zaczyna krótki okres przejściowy. Maluchy zaczynają otwierać oczy, a na otwarcie kanałów słuchowych, trzeba będzie jeszcze z tydzień poczekać. Granatowy chłopak rano miał tylko rozchylone powieki, a jak wróciłam z konsultacji, to już prawie całkiem otwarte oczy. Goni go brązowy (dawniej błękitny) i różowa sunia. Jutro zrobimy zdjęcia i będziemy się chwalić. Przyznam że mam słabość do granatowego :)

11.05.17 czwartek

Ciąg dalszy cyklu "wszystko co chcielibyście wiedzieć o hodowli, ale czego hodowca wam nie powie" :)
W nocy erupcja wulkanu, wszystko w żółtej owsiance, maluchy znów mają biegunkę. Umówiłam sie na wizytę u naszego prowadzącego dr Jurka, na wieczór, a tymczasem coś trzeba robić. Że pranie, to jasne, choć zastanawiałam się czy prać czy od razu wyrzucić. Odstawiłam Patę od szczeniaków, bo jasne że coś z mlekiem, i pojechałam po mleko od kóz. Właściciel przesympatyczny, ześwirowany na tle swoich zwierzaków zupełnie, pochwalił się że ma dużo młodzieży w stadzie i że na wypas zabiera je na łąkę, bo żona nerwowo nie wytrzymuje zniszczeń w ogrodzie. Już chciałam zapytać - jakim ogrodzie, ale ugryzłam się w język. "Ogród" wygląda jak Dziki Zachód, a my umówiliśmy sie na następne mleko jutro w samo południe - na co miły pan zaczął nucić melodię z tego filmu.
Z sesji zdjęciowej nic nie wyszło, zdążyłam nakręcić film po zmianie posłania, jak maluchy maszerują w kojcu i wąchają nowe drybedy, widać już otwarte oczy. A poza tym, albo sprzątałam kupki, zmieniałam posłanie, albo karmiłam. Różowa, fioletowy i zielony odmawaiają ssania gumy, więc karmię je kroplomierzem, ale reszta ssie zawodowo, muszę tylko pilnować żeby nie wyssali za dużo na raz. Dobrze że mamy wypasioną aptekę i były butelki dla niemowląt. Ze ściągnaniem pokarmu Pacie idzie gorzej.

Już po wizycie w klinice, Pata ma podkliniczny (łagodny) stan zapalny prawego rogu macicy. Zmieniliśmy antybiotyk na silniejszy, dołożyliśmy niesterydowy lek przeciwzapalny i mam zastrzyki do robienia przez kolejne 5 dni. Ponieważ mleko nie jest toksyczne, możemy raz lub 2 dziennie pozwolić jej karmić, bo zastój w listwach może być bardziej niebezpieczny niż biegunki. Maluchy mimo wszystko przybierają na wadze, więc poza biegunką, nic im nie dolega. W drodze powrotnej, kupiłam laktator. Na razie sprwdziłam na sobie, dziwne uczucie.
Pata jak tylko weszła do domu, pognała do maluchów, i tyle było z planu nie pozwalania na karmienie. następne będzie jutro, do tej pory trzeba będzie pilnować. No i przetestować laktator :)
Napisała do mnie znajoma hodowczymi, że przesadzam, jestem nadopiekuńcza itp. Odchowała 3 mioty w pomieszczeniu w garażu, spała normalnie, zaglądała tam kilka razy dziennie, ale nie siedziała przy nich non stop i wszystko było ok. Pewnie tak, ja też przez 15 lat nie miałam takich przygód, ale czy to znaczy że minimum socjalne to jest to, o co chodzi? W naturze, tylko suka opiekuje się szczeniakami. Tak, i w naturze przeżywa tylko połowa miotu. Znam przypadki, gdzie suka przygniotła małe, mimo starannej opieki człowieka. Wyszedł tylko na chwilę z pokoju i to była akurat ta chwila. Znajoma z innej hodowli, kilka dni temu straciła cały miot tygodniowych szczeniąt. W dwa dni. Zespół toksycznego mleka, który rozwinął się ze stanu zapalnego macicy. Nie zauważyła, że coś z nią nie tak. Maluchy zesżły w ciągu 2 dni. Dlatego właśnie jestem przewrażliwiona i nadopiekuńcza, bo gdybym nie pilnowała stanu suki i nie zareagowała szybko, też mogło by do tego dojść.
Obiecuję, że jutro podgonimy ze zdjęciami.

12.05.17 piątek

Czy ktomuś przyda się laktator? Chetnie oddam. Na Pacie zadziałał tak samo jak na mnie, doimy ręcznie. Strasznie czasochłonne zajęcie, pół godz z głowy przy wszystkich gruczołach. Najpierw trzeba rozetrzeć dłońmi żeby rozbić zastoje, a potem ściągać. Pamiętam kiedy Saba miała zasój mleka, rozgrzewałam na patelni kaszę gryczaną, ciepłą, zawijałam w ściereczkę lnianą i przykładałam do listy mlecznej, bardzo fajnie rozpuszczały się grudki i dużo lepiej schodziło. Jak zaczną się robić większe problemy, wróce do tego sposobu, byle czas się rozciągnął :)
Skończył się spokój, jak wchodzę do legowiska, wszystkie się od razu budzą, wywęszą od ręki. Mój zapach juz sie kojarzy z karmieniem i próbują się przyssać do każdego kawałka ciała. Każde karmienie kończy się obsikaniem przynajmniej przez 3 szczeniaki, a do tego na bank mam gdzieś kupkę, tylko miejsce się zmienia. Zaczynają wykazywac chęć poznania otoczenia, łapią się pyszczkami, gryzą w ogony, zaczynają się interakcje. Bardzo lubię ten czas, gdy pierwszy raz zaczynają dostrzegać że jest coś poza mlekiem i mamą.
Kupki są bardziej zwarte, nie wiem czy to kwestia antybiotyku czy dokarmiania. Pata też już mniej krwawi, wczoraj zastosowałam akupunkturę, więc razem z lekami powinno już pójść z górki.
Tfu, tfu, odpukać :)

Rozstawiłam sprzęt oświetleniowy, więc udało się zrobić jakieś zdjęcia, mam nadzieję że zdążę jeszcze dziś obrobić i umieścić na stronie.
Przyjechał Gucio, brat Paty. Jutro razem z Luśką jedziemy na wystawę. Pata był bardzo grzeczna, myślałam że go pogoni, ale nie. Tylko warczy przy amorach, Gucio to niestety erotomon i tylko jedno mu w głowie. Wszedł do pokoju, obwąchał wszystko, popatrzył na maluchy i umknął dzielić depresję z Watsonem. Chłopaki tak mają, macierzyństwo ich przeraża :) Zastresował się tak, że zwrócił posiłek. Każdy w innym pokoju.Nieplanowane zajęcia mnożą się jak króliki, do tego odkryłam co tak pachnie. Obstawiałam mysie zwłoki którymi obdarował nas kot, ale nie. Watson załatwił się na swoim posłaniu i zakopał w kocyk. Dziś rekord - 6 prań, dobrze że pogoda wreszcie pozwala uszyć w ogrodzie.


14.05.17 niedziela

Dziś Patka wyszła po raz pierwszy od porodu, na spacer poza ogród. Myślałam że będzie ciągnąć do domu, ale nie, nawyraźniej maluchy już porządnie drapią.
Tradycji stało się zadość, spotkałam sąsiada z okolicy z owczarkiem, zeszłam ze ścieżki 5 metrów w bok, bo wiedziałam jaki cyrk zaraz będzie. Pata i Zuza siedzą grzecznie przy nodze, czekamy aż nas miną, owczarek wisi na smyczy i ujada, człowiek ledwo daje radę go utrzymać, mineli i nastąpiło tradycyjne clou programu : K...a, niech pani zapnie te psy na smycz! I moja tradycyjna odpowiedz: Myśli Pan że wtedy pana pies będzie mniej ciągnął? Zapraszam do mnie na szkolenie :)))) I tak go zapraszam od zeszłej wiosny.
Potem też było ciekawie, doszlimy do pary młodych ludzi, tak na oko okolice 17-tki. Ona w ślicznej różowej szyfonowej spódnicy i niewiarygodnie wysokich białych szpilkach, on - nie zauważyłam. Słowo daję, że zabiłabym się w takich butach, nawet na asfalcie, nie wiem jak ona dawała radę na piaszczystej leśnej drodze. I słucham jak ona opowiada jemu, co było w ostatnim odcinku telenoweli, chyba tureckiej, bo padło "sułtan" i jakas druga żona w tle. Pal licho te szpilki w lesie, ale on wydawał się naprawdę zaciekawiony fabułą!

A w domu żadnych zaskakujących zwrotów akcji. Maluchom urosły pęcherze, bo leją na potęgę, brybed zmieniam rano i wieczorem. Pralka zaczęła się zawieszać, mam nadzieję że nie padnie na amen. Maluchy chodzą już całkiem zgrabnie, oczy otwarte ale zmysł wzroku nie działa w pełni, minie jeszcze ze 2 tyg, uszy chyba zaczynają się otwierać, bo dziś jak huknęłam drzwiami to połowa się obudziła. Za kilka dni trzeba się będzie skradać. No i najważniejsze, skończyły 2 tygodnie !!! Nie chce mi się wierzyć. Zaczynają się dostrzegać, ssać sobie uszy, nosy, łapać się za łapki, pacać po nosie łapami... za kilka dni zabawy zaczną się na całego. Czerwony zaczyna koncerty zawodowe, jak nie wie co robić, albo jako jedyny nie śpi, to zaczyna solówki. Różowa sunia szczeka jak ktoś na nią nadepnie, a granatowy z zielonym od wczoraj trzymają sztamę i zawsze śpią wtuleni w siebie. Zaczęły wylizywać mi ręce, więc jutro spróbujemy karmienia z miseczki zamiast butelki. No i pora na pazurki, bo ja juz jestem podrapana do krwi, mogę się tylko domyślac jak czuje się Pata podczas karmienia.

16.05.17 wtorek

Dziś przesiedziałam dzień w legowisku. Zafundowałam sobie urlop, bo wczoraj doprowadziłam dom do porządku, przemeblowałam pokój maluchów, bo lada chwila będą wychodzić z kojca, i jeszcze byłam w pracy. Więc dziś laba. Polegająca na karmieniu, wąchaniu, wycieraniu kupek i kolejnych praniach. Pata już doszła do siebie, kupki maluchów się ustabilizowały, mimo wszystko je dokarmiam, bo mam wrażenie że zjadły by więcej niż jedzą. Chociaż to rodezjany, więc mogą mnie nabierać.
Zdecydowanie słyszą. Jak wchodzę do pokoju, to się budzą i zaczyna się węszenie. Widzą jeszcze słabo, choc oczy są otwarte, układ nerwowy nadal się rozwija.
Dane wagowe twierdzą że największym smokiem jest brązowy, co zresztą widać na pierwszy rzut oka. Najmniejsza różowa suczka, ale goni stawkę. Za to pierwszy na gigancie był srebrny chłopak. Nie włożyłam drzwiczek żeby Pata miała wygodniej, a jak wróciłam po chwili, to on dzielnie pływał po podłodze. Łapki rozjeżdzały mu się na terakocie, rozłożyłam chodnik i dzielnie maszerował, a w jego ślady zaraz poszedł zielony. Karmienie z miski poszło nam kiepsko, weszłam z nią do legowiska, zamiast pojedynczo dostawiać maluchy, no i tyle wyszło. Wywąchały stadnie, rzuciły się na miskę też stadnie, kilka weszło do środka, jeden wczołgał się pod, przewrócił, i zamiast karmienia była wymiana drybeda. Dziś odpuściłam, ale jutro zrobimy drugą próbę.
No i wsiąkłam z kretesem. Granatowy zawojował moje serce, przytula się jak głupi, pierwszy do mnie biegnie, wciska pod koszulkę i zasypia. Nawet jest jest głodny to nie domaga się tak siłowo jak czerwony, jak nie ma to nie ma, wystarcza mu przytulenie. Najsłodszy z całego miotu i gdyby nie to, że wygląda iż ma zrost w ogonku i wystawowy nie będzie, to już by został z nami. Dobra, przyznaję się, nawet teraz jak piszę, to on śpi na moich kolanach. Kolor ma niesamowity, bardzi jestem ciekawa jak się rozwinie. Drugi słodziak to fioletowy, jest wyluzowany, nic mu nigdy nie przeszkadza, jak ktoś na niego wejdzie, to grzecznie wypełznie w bok, ale nie robi awantur. Mam nadzieję że to nie minie :)
Mamy mały postęp, Pata pozwala Luśce zbliżyć się do maluchów :)



Update: Pochwaliłam Wojtka że pamięta o kociej kuwecie i codziennie sprząta. Oburzył się takim podejrzeniem i wyszło na jaw, że to Pata od tygodnia wyręcza go w tym obowiązku. Może za mało ją karmię??

17.05.2017 środa

DZiś dzien debiutów. Maluchy po raz pierwszy piły samodzielnie z miseczki. Najpierw pojedynczo, a potem przy kolejnym posiłku, grupowo z dużej miski. Zabawy było sporo, sprzątania jeszcze więcej. Oczywiście wszystkie weszły łapkami do miski, różowa nawet zrobiła zgrabny szpagat i Pata radośnie wylizywała ją potem z 5 minut. Najwięcej kłopotów sprawia Pata, bo próbuje im wyjeść, więc trzeba miec na nią oko, ale później już zaakceptowała że onaje na końcu i polowała na maluchy żeby je dokładnie wylizać. Debiutował też serek waniliowy, dzieciakom bardzo smakuje, do tego stopnia, że potem wylizywały się nawzajem. Udokumentowane filmem, dostępny na moim profilu na fb.
Filmy łatwiej mi publikowac bezpośrednio tam z komórki, więc chętnych zapraszam na facebook.
Wszystkie maluchy wyszły dziś z legowiska i badały pokój, na razie w zasięgu chodnika i drybedów położonych na podłodze. Dochodziły do śliskiej terakoty i wracały, poza kilkoma włóczykijami, którym to nie wystarczyło.
Brązowy miał dziś bliskie spotkanie z Lusią. A może to Lusia miała bliskie spotkanie? Wpadli na siebie wzajemnie i się zaczeło... mały chciał ją wywąchać, Luśka zabierała łapy, potem się położyła i jakoś wytrzymała to natarczywe wąchanie i lizanie, ale prób wyssania nie dała rady. W końcu sytuacja się odwróciła i to Luśka zaczęła być natarczywa w kontakcie, nieśmiałe próby zadziobania nosem w brzuszek i bardzo śmiałe spojrzenie, które zapowiadało niecne pomysły, więc brązowy czym prędzej został przeniesiony do legowiska.
Luśka jest tak zafascynowana, że próbuje wejść do kojca, Pata warczy, ale Lusia flirciara odwraca głowę, udaje uległość i nie cofa się ani krok, więc muszę je obie mieć na oku. Przechodziłyśmy to w zeszłym roku, gdy urodziła się Rasha. Tylko ona była jedna, a teraz całe stado, więc liczę że zamęczą Luśkę szybciej, niż one je.

19.05.2017 piątek

Początek apokalipsy. Maluchy funkcjonują w cyklach 30 minut snu, 15 minut rozróby. Stadnie wychodzą z kojca, wycieczki organizuje głównie czerwony, ale mamy też kilku indywidualistów. Zielony, brązowy i różowa, wychodzą zazwyczaj gdy reszta śpi. Czerwony za to, w drodze do wyjścia, musi przelecieć po rodzeństwie, sprawdzałam - nikomu nie odpuści, więc obudzi wszystkich i wychodzą stadnie. Strat jeszcze żadnych nie ma, zaliczyłam tylko nasikane w jednym bucie, a drugi wysmarowany mlekiem. SIę okazało jak założyłam na nogi :) Mleko z jednej miski piją na wyścigi, nadal najlepiej smakuje w pozycji na żabę, tylke łapy z jednej strony miski, pyszczek z drugiej, dzięki czemu strategiczna pozycja ogranicza ilośc konkurencji. Depczą sobie po głowach, musze pilnować pazurków, bo są zaskakująco ostre. Aaaaaa... no własnie, zapomniałam wspomnieć, że wychodzą im zęby! Jak złapią i ścisną, to już nie ma żartów. Pata wchodzi do nich na karmienie, i od razu po nim zmyka.
Luśka jest w znakomitej komitywie z brązowym, mam obawy że będą bratnie dusze. Ona próbuje zachęcać go do zabawy, on ją totalnie olewa, ale tylko na pokaz, bo jak się Lusia odsunie, to on zaraz za nią leci.
Byliśmy dziś na trawce. Trawka nie jest taka fajna jak kocyk. Najpierw były nieśmiałe próby nosem, co to jest, i na wszelki wypadek chodziły wzdług brzegów kocyka, ale po drzemce, większośc zdecydowała się wypuścić w pozaprzestrzeń. Krótko były, jak zaczeło się gromadne dyszenie, zabrałam je do domu. Mimo że kocyk w cieniu, wyglądało na to, że jest im gorąco. Jutro wybierzemy się na zacieniony taras.
Pierwsza próba podania surowego mięsa wywołała szaleństwo. Jak zawsze, przy każdym miocie i zawsze mnie to fascynuje. Przecież one nie jadły do tej pory nic innego niż mleko, a jednak na zapach mięsa, rzucają się jakby od niego zależało ich życie. Nagrałam granatowego chłopaka jak wsuwa, a reszta była tak szybka, że aparat nie zdążył ustawić ostarości, a już skończyły.
Bawią się, warczą na siebie, gryzą się po kończynach, szczekają, depczą... jednym słowem, zaczyna się ! :)

21.05.2017 niedziela

Nie mamy dziś szczęścia do pogody, wiało tak, że nawet nie próbowaliśmy wybrać się na taras. Maluchy dokazywały w pokoju. Do kojca wprowadził się nowy lokator - łoś. Ma duże wzięcie, wszyscy chcą na nim spać, ma też fajne rogi, akurat w rozmiarze do gryzienia. Zęby powoli kreują zachowania. Zaczyna się tzw, inhibicja gryzienia, w teorii na razie. Maluchy gryzą się nawzajem, a pisk brata ma je nauczyć kontroli gryzienia. Na razie do etapu kontroli nie doszliśmy, piski rozlegają się co chwila, gryziony próbuje zwiać, ale jak to zrobić, jak ucho zostało między zębami. Dziąsła bolą, więc zaczynami wprowadzać zabawki do gryzienia, z nadzieją że choć trochę na nie przekierują zachowanie.
Wycieczki są coraz dalsze i coraz ciekawsze miejsca zwiedzają. Różowa sunia weszła na górę drybedów i tam zasnęła, chwila minęła zanim ją znalazłam. Fioletowy dla odmiany, zgubił się pod legowiskiem na stelażu, więc trzeba było organizowac akcję ratunkową. Ale rekord pobił dziś srebrny. Mam preparowaną skórę z lisa i czasem im daję bo lubią na niej zasypiać. Maluch do niej wszedł! Doszedł prawie do głowy, nie wiem jakim cudem, ale jak weszłam wieczorem do pokoju z mlekiem, to rozlałam połowę na widok szamocącego sie po podłodze lisa. I tak załatwił mi łobuz mycie podłogi, mleko jest lepiące. Chodniki też od razu poszły do prania i mamy problem. Pralka przestała wirować. Zanim to wszystko wyschnie, minie co najmnej doba, pod warunkiem że nie będzie padać.
Mieliśmy dziś pierwszych gości i Pata dała radę. Dziewczyny wymiziały towarzystwo, maluchy zachwycone, miały nowe ręce do gryzienia i lizania. Pata co jakiś czas dyskretnie wchodziła między gości i szczeniaki, ale bez stresu, a smaczki załatwiły resztę. Co prawda długo to nie trwało, po jakiś 20 minutach padły spać, ale za to na ciepłych kolanach.

22.05.2017 poniedziałek

Bezmyślnie poszłam na spacer do lasu z psami, w krótkich spodenkach i rękawach. Przez godzinę machałam rękami wokól głowy, a reszta ciała wygląda jakbym się tarzała w pokrzywach. Przyniosłam przy okazji wrotycz do domu, wisi przy legowisku i odstrasza komary. Jutro muszę zrobić nowy napar, żeby pryskać na psaiki przed spacerem. I na siebie.
Trochę się u nas dzieje, maluchy bawią się na całego, dobrze że mają krótkie fazy aktywności jeszcze. Dostały nowe pluszaki i już widać kto bedzie aportował :) Różowa suczka nosła dzis mysz w pysku, a potem większego misia, chyba ma nowe hobby. Reszta gryzie się jak szalona, testują nowy sprzęt w szczękach. Pata karmi z zagryzionymi zębami i widać że sprawia jej to ból, bo maluchy już nie tylko ssą, ale zębami przytrzymują sutki. Karmienie najkrócej jak się da i dezercja z kojca.
Luśka się rozkręca, dziś bawiła się z maluchami w zrzucanie z legowiska. Maluchy wchodziły do niej na leżankę, a ona spychała je nosem z powrotem, świetna zabawa, więc trzeba ją pilnować. Ponowne cięcie pazurków, nożyczki do manicure jeszcze dają radę, ale już za tydzień trzeba będzie to robić obcinaczkami. Lusia w ramach zemsty pogryzła uchwyty, więc teraz są mało wygodne. Na stałe mamy już jeden mięsny posiłek, a reszta nadal kozie mleko i czasem serek waniliowy plus oczywiście mama. Zaraz zabieram się za ważenie, bo trzeba będzie obliczyć dla każdego dawkę jutrzejszego odrobaczania. Ależ ten czas leci...

23.05.2017 wtorek

Przechodni tytuł Hrabiego Monte Christo, przypadł w tym roku czarnej suczce. Wypuszczałam w nocy Patę do ogródka, czekając aż wróci zaglądam do szczeniaków, a ta spryciara śpi na legowisku dorosłych. Nie mam pojęcia jak wyszła z kojca, włożyłam dodatkowe drzwiczki. Przeniosłam ją na miejsce, ale gdy Wojtek ok 6 rano do nich zaglądał, znów była poza kojcem! Gdy wstaliśmy ok 8, tym razem na zewnątrz był brązowy. Ponieważ przy biurku są kable, zapadła decyzja, że czas najwyższy, wydzielić im część pokoju, zanim się do nich dobiorą. I tak wykonałam przemeblowanie, podczas gdy towarzystwo zażywało słońca na tarasie. Dziś najbardziej odważna była różowa sunia, śmiało wędrowała, zleciała kilka razy ze stopnia na trawnik, w ogóle się tym nie przejęła, ma rewelacyjny charakter. Dla odmiany granatowy, jak się gdzieś zagubi, woli czekać na ratunek niż samemu coś wymyśleć, dostał tymczasowe imię Gapcio. Małe mają już wszystkie kły i siekacze na zewnątrz. Na rękach odciska mi się aktualny stan uzębienia, więc monitoruję na bieżąco.
Przy karmieniu, musimy uważać na czerwonego, ten to ma spust. Wciąga ile jest, nawet jak już się nie może ruszać. Zazwyczaj przenoszę do miski najpierw najmniejsze szczeniaki, potem te większe, ale pilnuję, żeby czerwonego brać dopiero, jak się kończy jedzenie. Przed chwilą nie dopilnowałam, dorwał się wczesniej. Patrząc z góry, śmiało można rzec, że jest szerszy niż grubszy. Do tego stopnia, że nie dał rady wejść z powrotem do legowiska. Położyć się też nie dał rady, zasnął na siedząco, kładąc głowę na łosiu. Brzucho mu nie pozwoliło się położyć. Myślę że on nie będzie kaprysił przy jedzeniu :)

Z Patą mamy taką zabawę, że kto piewszy do kuwety. Jak tylko wstanę, idę najpierw do łazienki żeby ją wyczyścić, ale nie ma z czego. Ostatnio nastawiam budzik coraz wcześniej żeby zdążyć przed nią, ale przegrywam. Chyba w nocy robi wycieczki, wyjątkowo cicho, bo ja budzę się nawet gdy pies kręci na swoim posłaniu. Odrobaczyłam dziś maluchy, zastanawiając się kiedy ostatnio odrobaczałam kota, ale nic z nich nie wyszło na szczęście.
Wybrałam już imiona, więc pora założyć maluchom indywidualne galerie.

25.05.2017 czwartek

Różowa mnie dziś rozłozyła na łopatki. Nauczyła się przybijać piątkę i robi nos - dotyka nosem dłoni na komendę. Prawdopodobnie więcej w tym przypadku, ale słowo daję, że 8 razy na 10, gdy wystawiam ręke i mówię "piątka", ona paca mnie swoją łapką. Rozrabiała dziś jak pijany zając, więc zmieniłam jej imię, teraz ma bardziej pasujące - Calamity Jane :)

Uwaga, będzie lokowanie produktu :) Z natury jestem dość ostrożna jeśli chodzi o chemię, czytam składy, sprawdzam działanie różnych składników, takie hobby. Przy szczeniakach jestem jeszcze bardziej uważna, po tym jak pierwszy mój miot, dostał wysypki na brzuszkach po umyciu podłogi. Proszek do prania i preparaty do podłóg mam już od kilku lat ekologiczne, ale brakowało mi środka do dezynfekcji rąk, tak aby nie musieć co chwila biegac do łazienki, niestety większośc zawiera środki wpływające na hormony. Po tygodniach szukania, znalazłam wreszcie spray Clean Hand, który upora się z bakteriami, wirusami, a jednocześnie nie zawiera szkodliwych dla maluchów składników. Szczeniaki są jak gąbka, wyliżą, połkną, wciągną z powietrzem... więc musi to być bezpieczny środek. Zapach też musi być odpowieni, żeby maluchy nie kichały, sprawdziłam też czy ręce po nim nie są gorzkie - one przecież nieustannie mnie liżą. Testujemy, również na gościach, dezynfekujemy ręce i buty. I taka mnie refleksja naszła dotycząca wystaw. Zawsze słyszę że ktoś przywiózł z nich do domu kaszel kennelowy, albo inną infekcję. Wszyscy hodowcy boją się herpes wirusa, a sędziowie rzadko kiedy dezynfekują ręce po włożeniu ich do paszczy psa. Potem wkładają je w kolejnego... poza drogą kropelkową, to najszybszy sposób, żeby nasze psiaki coś złapały. Ja zabieram ze sobą jakiś środek i staram się pamiętać aby go użyć podczas sędziowania, ale może warto zorganizowac jakąś akcję i wymagać od sędziów takiej profilaktyki? Jak pomyślimy czego w ciągu dnia dotykamy - poręcze, klamki w toaletach, koszyki w sklepach...to raczej sporadycznie czyszczone rzeczy :) A statystki mówią, że tylko 30% osób myje ręce po korzystaniu z toalety. O pasożytach nie wspomnę.

A w zasadzie wspomnę :) Odrobaczanie przyniosło jednak skutek, dnia następnego wyszły pojedyncze osobniki w kupach maluchów, więc jutro odrobaczanie wszystkich dorosłych psów, łącznie z kotem, bo walkę o kuwetę ciąglę przegrywam. No i my też się profilaktycznie odrobaczymy.

Dziś sporo hasaliśmy na dworze, zrobiłam wreszcie trochę indywidualnych zdjęc, jutro uzupełnimy brakujące, a to co się udało, można obejrzeć w indywidualnych galeriach maluchów.

No i najważniejsza informacja, ogłaszam czerwiec miesiącem otwartych drzwi :) Jesli macie ochotę nas odwiedzić, to zapraszam. Będę wdzięczna za prezent w postaci prasy codziennej, nie musi być aktualna :)

 

26.05.2017 piątek

Próbuję wymyślec jakiś neutralny temat do opisu, ale ciągle skręcam w stronę pich kupek. Tak mi jakoś dzień upłynął pod tym znakiem. Wszystkie piłki do mycia. Każda z 7 piłek, które były w pokoju, jest w kupie. Duży miś, który jest wielkości 3x szczeniak, na szczycie głowy, dokładnie między uszami, miał kupę. Włożyłam go wczoraj wieczorem do legowiska, rano już do pralki. Jak któryś szczeniak, załatwi się w najbardziej odległym końcu pokoju, którego nikt z maluchów nie odwiedza, to i tak, na 100%, w ciągu najbliższych 3 do 5 sek, co najmniej piątka przebiegnie po tej kupie, rozdeptując i przenosząc na łapach wszędzie. Ścieram jedną, w tym czsie dwie kolejne "się robią". Jakiś urodzaj dzisiaj. Wchodząc do kojca, klapki zostawiam przed, wyszłam, włozyłam stopę w prawy - niespodzianka! Dziś mam ochotę na urlop.
Dziewczynom zaplanowałam dziś posiłki w "gabarytach", najpierw szyje ze strusia, tylko Pata była chętna, zabrała cały kilogram, myślałam że zjadła. Jakąś godzinę później, słyszę z pokoju szczeniąt zabójczy warkot, lecę tam zaniepokojona, bo groźnie to brzmi, i co widzę? Pata w legowisku, Luśka przed. Matka ma obnażone zęby i broni, ki diabeł myślę, przecież Luśka już się z nimi bawi, co się nagle stało Pacie? No i po chwili odkryłam, przyniosła wszystkie 4 kawałki szyi do maluchów i pilnowała żeby Luśka im nie zabrała. Zabrałam ja, od razu, akurat strusie nie nadają się dla małych, kości mają jak gąbka, łatwo się kruszą, mogłyb się zadławić, ale zapał z jakim obgryzały sprawił, że na jutro zakupię im udka kurze. Pół dnia będzie z głowy.

Update wieczorny: Co mnie podkusiło z tymi gabarytami? Mielone mięso Pata zjadła by z miski i spokój, a tak, nic dziś prawie nie zjadła. Kupiłam jej specjalnie kurczaka wiejskiego, podzieliłam na ćwiartki , ale ta matka-polka, nic nie je, wszystko zanosi do kojca. Zamnkęłam nawet kojec, ale przeskoczyła z tym kurczakiem w paszczy. Wzięłam książkę, Patę, kurczaka i zamknełam nas w łazience. Zjadla. Poszła do szczeniaków i im zwymiotowała. Fachowo nazywa się to regurgitacja i jest zjawiskiem całkiem normalnym, tak psowate przynoszą jedzenie do nory dla młodych. Tyle że akurat te młode z głodu nie cierpią, za to Pata wpada w chudość, mimo że je 3 kg mięsa dziennie.

Jutro cały dzień w pracy, może uda mi się narać debiut w udkach, niedziela za to na wyścigach coursingu, więc proszę sie nie spodziewać wpisów :)

30.05.2017 wtorek

Mamy trochę zaległości. Niedzielę spędziłam na zawodach w coursingu (Lusia 5 miejsce), a do tego trochę kłopotów z Patką, Nie zaleczyliśmy do końca stanu zapalnego macicy i problem się odnowił. 3 dni spędziliśmy w klinice na kroplówkach, teraz już tylko antybiotyk podajemy podskórnie i sytuacja jest opanowana. Okazało się że jej dobroć w zanoszeniu jedzenia maluchom, nie wynikała z matczynego serca, ale po prostu miała gorączkę. Teraz musimy ją i Luśkę zamykać, bo na potęgę kradną maluchom. Dostały dziś żeberka baranie, ale połowę wrąbała mama. Dobrze że mają jeszcze mnie :) Wczoraj połowa dnia zeszła nam na robieniu zdjęć w pozyji wystawowej, aby ocenić anatomię. To co prawda dopiero 4 tyg, i więcej informacji będzie ze zdjęc za 2-2,5 tyg, ale coś już zaczyna być widać. Większośc fajnie pozowała, poza fioletowym, który na stoliku przyjmował pozycję żaby i ani myślał się ruszyć. Mięso nie podziałało, zmachaliśmy się oboje jak norki przy tym jednym psie.

A maluchy rozrabiają, głównie wieczorami, jak upał minie. Tak ok 22 zaczyna się główny pokaz wieczoru. Różowa wciąga do kojca wszystkie zasikane gazety, pomarańczowy namiętnie gryzie skórę lisa, inne zawzięły się na taśmę zabezpieczającą otwory na poręcze, a reszta głównie na siebie. Brązowy przesiadł się na dorosłe legowisko i odmawia spania z maluchami, obserwując wszystko zadumą, z odległości pół metra. Ale czasem przechodzi mu ten filozoficzny nastrój i rozrabia z innymi. Mają pełen kojec pluszaków, żeby zmniejszyć pęd do gryzienia rodzeństwa. Znają już namiot, biegają w tunelu, wstawiliśmy też równoważnię Wojtka, żeby chodziły na ruszającym się obiekcie. Jutro przyjedzie nowy sprzęt socjalizacyjny, a do tego rozpoczynamy oswajanie z dżwiękami burzy, strzałami itp - wszystko z cd.

31.05.2017 środa

Dzień który przejdzie do historii. Zaczęło się od tego, że o 11, ciągle jeszcze bez śniadania, ale już wykończona próbami umycia podłogi w pokoju i na tarasie, otworzyłam napój dodający energii. Wypiłam 2 łyki, odstawiłam na chwilę za siebie żeby szybko sprzątkąć kupkę zanim szarańcza w nią wdepnie, odracam się, a tam smętne reszty zlizuje z podłogi Luśka. Miałam nadzieję że nic jej nie będzie, pożegnałam się z "dopalaczem", zrobiłam podwójną kawę i wróciłam do prób sprzątania. Wyczekałam aż bestie zasną, żeby umyć mopem wszystkie powierzchnie. Zasnęły, ale na dzwięk mopa od razu się obudziły. Po 3 próbach stwierdziłam że nie doczekam się głębokiego snu, trzeby by chyba rozpylic chloroform, sprzątnę w ciężkich warunkach. No i się zaczęło, ganianie mopa, próby wejścia do wiadra z wodą - niebieski, próby wejścia na mop i jazda bez biletu - srebrny, próby upolowania mopa zębami - różowa, cała reszta wyglądała jakby uczyła się jeździć na łyżwach, łapy im się rozjeżdżały na boki, ale dzielnie goniły. Niebieskiemu w końcu prawie udało się wykąpać w wiadrze, złapałam go w ostaniej chwili, gdy już przednie łapy przerzucił przez brzeg. Potem było tylko lepiej, Lusia poczuła skutki wypitej cieczy i dostała takiej głupawki, że biegała jak koń wyścigowy w koło ogrodu. Przerwy na próby zachęcenia szczeniaków do zabawy przesiedziałam razem z nimi, trzymając wszystkie przy sobie, żeby któregoś nie rozdeptała w amoku. Potem była faza niebieskiej gumowej świnki, którą Luśka lubi aportować, wykonałam 12 rzutów zanim się znudziła, wreszcie niż energetyczny. W ciągu dnia miała jeszcze ze 3 takie stany euforii, w końcu wykończył ją Wojtek, 25km wyprawą rowerową. Siedzi teraz na sofie i obserwuje maluchy w legowisku, mam nadzieję że zaśnie w nocy.

Przyjechał zamówiny sprzęt do socjalizacji, platforma zawieszona na łańcuszkach, która trzęsie się gdy szczeniak na nią wchodzi i huśtawka. Myślałam że trzeba będzie powoli przyzwyczajać maluchy do nich, ale skąd. Od razu zaciekawione władowały się tam grupowo. Zielony opracował alternatywne sposoby wchodzenia i schodzenia, łatwe rzeczy sa dla niego za łatwe, a pomarańczowy zakochał się w huśtawce, po kilka razy wchodził z jednej strony na drugą. Reszta też bez oporów przetestowała nowy sprzęt. Jutro postawię wszystko na trawniku, dorzucę równoważnię Wojtka i rozwieszę zabawki żeby miały się czym zająć, zamiast koszenia mi rabat z roślin. Jeszcze szukam jakieś metalowej kratki, którą zainstaluję jako podest, żeby nie bały sie chodzić po przezroczystych powierzchniach, czasem to się przydaje. Nie wiem czy już się chwaliłam, ale maluchy nie siusiają już w legowisku, wychodzą za potrzebą, zazwyczaj dosłownie 3 cm przed wejśćie, więc wychodząc z kojca, wszystkie po kolei wchodzą w kałużę, jeśli nie zdążę od razu wytrzeć. No i oczywiście stały punkt programu, wdeptują w każdą kupę która leży dłużej niż 2 sekundy. Jeśli więc wybieracie się do nas z wizytą, to proponuję założyć stare spodnie, zabrać buty na zmianę i to takie bez sznurówek oraz długi rękaw :)

04.06.2017 niedziela

Skandaliczne zaległości mamy, ale postaram sie nadrobić. Pata w piątek na kontrolnej wizycie, dostała zakaz karmienia, bo ciężko będzie kontrolowac zastoje mleka, więc odstawiamy ją definitywnie. Łatwo nie jest, mimo obcięcia racji żywieniowych i tak sporo idzie w mleko, a ona chudnie na potęgę. Jesli dam jej więcej, znów zacznie karmić... Kwadratura koła, wspomagam się zastrzykami homeopatii. Watson w tym czasie, zaniemógł na spacerze. Załatwił się i już nie dał rady wstać, tylne łapki odmówiły współpracy, pojechałam autem po niego i Wojtka a następnie chłopaki pojechali do kliniki. Nie liczyłam bo się boję, ale chyba ostatnio wydaliśmy tam ze 2 pensje. Watson dostał środki p. zapalne i p. bólowe, wrócił nadal na 2 łapach, ale zastosowałam akupunkturę. Po wyjęciu igieł wstał, otrzepał się i przeniósł do łóżka. Teraz więc do codziennych obowiązków, doszło mi jeszcze stawiania igieł dla Waciaka.

A maluchy w tym czasie rosną, jedzą i siusiają. Wciągu dnia jest dość spokojnie, sporo śpią w upale, ale wieczorem i w nocy imprezy jeżą włosy na głowie. Od 3 dni, rano widzę rozmontowany kojec, każda ściana oddzialnie, zielony jest skuteczniejszy niż kornik drukarz - wszystkie gazety posiekane są w legowisku, przyuważyłam drania. Brązowy zauważył regał z alkoholem i tak się wgryzł dziś rano, że nie mógł wyciągnąć kła. Obudził mnie jego pisk o 7 rano. Materiał na posłaniu na nóżkach, jest już porządnie nadgryziony, no i udaje im się złożyć w nocy namiot. Pojęcia nie mam jak to robią.

Dziś mieliśmy przez cały dzień wizyty, znajomych i nowych rodzin, szczeniaki były jak aniołki, więc zapewne jestem podejrzewana o porządne koloryzowanie w dzienniku :) Słowo daję że zawsze tak jest, jak ktoś przychodzi to trusie, a jak tylko wyjdzie, zaczynają szaleć. Nagram je któregoś dnia, tylko nie wiem czy po publikacji, nie zaczną napływac rezygnacje :)
Przed chwilą zaczęła się porządna burza z piorunami, więc zaliczymy przy okazji te odgłosy w realu, zamiast z cd.

06.06.2017 wtorek

Dzień zaczęłam od wizyty w zakładie mięsnym i odebraniu 100 kg wołowiny. Potem trzeba to było podzielić na porcje, asysta psia siedziała z oczami jak spodki. Te starsze oczywiście, młodych nie dało by się powstrzymać przez kradzieżą, mam nadzieję że spały w tym czasie. Jak się uporałam z mięsem, było już południe, więc pora aby się zabrać za ponowne sprzątanie kałuż i innych spodziewanek, a potem karmienie. Tym razem zaszaleliśmy, mleko z serkiem i surowym jajkiem. Nie oderwały się od misek, zanim wszystko nie zostało wylizane do czysta. A potem przyjechały dzieczyny i zrobiliśmy testy psychiczne szczeniakom. To znaczy one robiły, jak tylko donosiłam maluchy. O testach można poczytac na naszej stronie:
http://sangoma.pl/pol/TEST.htm
Wyników jeszcze nie miałam czasu wklepać w komputer, może jutro się uda. Wieczór spędziłam na zabawie z maluchami, i odganianiu ton meszek, całe były oblepione. W końcu stwierdziłam że to bezcelowe, trzeba schowac maluchy, więc zaczeliśmy negocjacje. Wnoszę jednego do pokoju, a w tym samym czasie dwa inne wychodzą. W czasie tej operacji, zdażyły nalac w pokoju, więc trzeba wymienić gazety. Na zewnątrz zaczął padać deszcz, a te łobuzy ani myślały wracać. A potem karmienie, po karmieniu sikanie zaczeło się od nowa :) A potem tradycyjna rozróba w legowisku. Dostały też odrobaczenie, więc spodziewam się sajgonu jutro rano :) O 22 zażądały wypuszczenia na taras i znów było pół godziny wariowania. Pogoda cudowna, ciepło, księżyc świeci, ale i tak miałam obawy czy je potem wszystkie znajdę. Jest cała 10-tka i po krótkiej drzemce znów dokazują, więc tak szybko nie pójdę spać bo podłoga znów pływa...

08.06.2017 czwartek

Zacznę od środy, bo to był pamiętny dzień. Co mi do głowy strzeliło z tym odrobaczaniem wieczorem, to nie wiem, kładę to na karb ogólnego splątania (słowo często używane w ulotkach leków, jako możliwe skutki uboczne - nie mam pojęcia co oznacza, ale dobrze pasuje do mojego obecnego stanu). Rano, po wejściu do pokoju szczeniąt, mój mąż zbladł, a mało co go rusza. Pominę szczegóły, dodam tylko że sprzątnięcie tego zajęło nam ponad godzinę. Podsumowanie tej akcji przez Wojtka - co za gówniany interes.
Potem kolejny glupi pomysł, koniecznie musiałam wynieść do śmietnika, pudełko po butach, z takimi białymi kulkami wyglądającymi jak chrupki. Maluchy wleciały mi pod nogi, straciłam równowagę, pudełko gruchnęło na ziemię, zawartość się wysypała i zaczął się Armagedon. Małe oczywiście złapały te wypełniacze, na początku nie przeczuwałam nic złego, ale za moment okazało się, że w pyszczkach to się rozpuszcza w kontakcie ze śliną i skleja wszystko. Co ja się namęczyłam żeby to szybko im wyjąć, części musiałam odskrobać od podniebienia, próby dogonienia i wyjęcia zdobyczy, skutkowały natychmiastową ucieczką... ufff.... Jak się wszystko zabrałam, to byłam cała mokra se stresu.

Od czasu testów, maluchy zrobiły się bardzo odważne. Znane miejsca je nudzą, szukają nowych bodźców. Wybiegają już przed dom, z drugiej strony niż mają swoją bazę. Koperku w tym roku nie będzie, czarna zjadła połowę, a rodzeństwo przekopało resztę. Pomidory w doniczkach, trzeba będzie przenieść w jakieś inne miejsce, bo już zaczynają się za nie zabierać. Van Wojtka ma najczystrze podwozie od czasu produkcji, regularnie przechodzi też przegląd, mam nadzieję że nie przegryzą przewodu hamulcowego :) Zielony, niezmiennie ma to samo hobby - szatkowanie gazet, być może powinnam zmienić tytuły, ale najwięcej dostałam Faktu. Przyznaję od razu, że czasem, przy rozkładaniu na podłodze, jakiś tytuł mnie zafrapuje i się zaczytam. Ile to się człowiek może dowiedzieć o rodakach.

Pata chodzi w kaftaniku, pilnujemy żeby nie kramiła i wracała do formy, więc przeszła na wyższą forme karmienia - zwraca dzieciom po posiłku. Więc teraz dojdzie nam jeszcze pilnowanie, żeby zamknąć ją po jedzeniu, na co najmniej 2h. Jutro wyjeżdzam na cały dzień na zjazd trenerski, Wojtek zarzeka się że da radę ze wszystkim, ale pewnie będę się denerwować. Proszę się nie spodziewać wpisu :)

11.06.2017 niedziela

I prawie po weekendzie. W sobote sporo pracowałam, więc maluchy całowałam przed wyjściem z domu i po powrocie, ale dziś już było normalnie. Pobudka 7 rano, budzę Wojtka, wchodzę do pokoju z maluchami, otwieram drzwi na taras i zamykam za sobą. Wojtek sprząta Morze Żółte, a ja idę z drugiej strony do drzwi wejściowych, z kometą szczeniaków na ogonie. One przeszukują kuchnię, a ja nakładam im mięso do misek. Z miskami, ruchem posuwistym - żeby żadnego nie rozdeptać, przedzieram się do drzwi wejściowych i karmię głodne stado na zewnątrz (rozdeptane mięso ciężko odskrobać z podłogi), a potem wkraczam z mopem do ich pokoju. Podłoga potem niby czysta, ale z pół godziny minie, zanim ten cudowny zapach psiego moczu wywietrzeje. Mój znajomy, Krzysztof, podarował nam fajny wynalazek, papier kartonowy w rolce. Szkoda że się skończył, podjechałam dziś do Castoramy po pracy, nabyć nowy, ale ma już inną grubość, zobaczymy czy też się sprawdzi. Karton rozkładam na podłodze, na nim gazety, dzięki czemu rano wystarczy zrolować wszystko z zawartością i mocz nie wsiąka w fugi. Jutro odbierają śmieci, nie wiem czy mamy tyle worków, po 2 tygodniach nasze zasikane gazety zajmą całą ciężarówkę :))))

A co poza tym? Lusia zajmuje się sporo młodymi, znosi im zabawki, zabiera im zabawki, dziś nawet zaczęła korygować jak matka, czerwonego łobuza, który podgryzał śpiące rodzeństwo. Przesiedział potem kwadrans w tunelu, Luśka czaiła się przed, ale ją przeczekał, odpuściła. Czarna suczka chyba uważa że zostanie, zdecydowanie woli przebywać w reszcie domu ze starszakami, niż z rodzeństwem. Złapałam ją ostatnio wtuloną w Luśkę, która jadła kość. Zakumplowała się też z Watsonem, chodzą sobie czasem razem, choć jak się mała rozkręci, Waciak na nią szczeka i odchodzi obrażony. Odwiedzili nas też dziś znajomi z dziećmi, niestety dośc spokojne były. Dzieci Anety nic nie przebije, po ich socjalizacji, żaden szczeniak nie bał się już niczego. Aneta, wracaj z tej emigracji !!!!

Wieczory mamy zwariowane. Gdy już jest zbyt chłodno na dworze, pakujemy je do domu, ale nie chcą siedzieć w swojej wygrodzonej częśći pokoju. Mają ze 20 metrów, ale cała 10-tka siedzi pod bramką i wydziera się tak, że nie jestem w stanie tego wytrzymać. Otwieram drzwiczki i śmiegają po całym domu, nie odkryły tylko jeszcze łazienki i kociej kuwety, ale pewnie i ta atrakcja nas niedługo czeka.
Jutro ważny dzień, będzie pierwsze szczepienie, postaramy się zrobić nowe zdjęcia, no i ma wpaść z wizytą zaprzyjaźniony buldożek, byle pogoda dopisała.

13.06.2017 wtorek

Wieczory mamy ostatnio zwariowane. W niedzielę, gdy niosłam kolacje dla maluchów, padł prąd. Pojęcia nie mam czy zjadły z miski czy podłogi, bo stawiałam po ciemku na ruszającą się masę. Nie wiem nawet czy wszystkie jadły. Sprzątanie przy świecach było czynnością wysokiego ryzyka, bałam się że albo spłonie jakiś szczeniak, albo gazety. Latarka została w garażu, a telefonicznej nie miałam jak uzyć, bo po ciemku nie mogłam znaleźć telefonu. W naszej okolicy awarie prądu podczas silnego wiatru to częste zjawisko, więc nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić korki, dopiero Wojtke po powrocie odkrył prawdę - męczyłam się bez powodu :)
Poniedziałek zajęty po uszy. Najpierw próby zrobienia sesji zdjęciowej, trzeba było poczekać aż zgłodnieją, bo nie chciały współpracować. Potem przyjechał nasz pan weterynarz i zaszczepiliśmy całą bandę. Zostały też zachipowane, więc najważniejsze formalności za nami. Potem absolutnie niesamowita burza, trwała może kwadrans, a wichura poprzedzająca, rozpętała się w ciągu 5 sekund. Zdążyłam zdjąć pranie, Wojtek łapał szczeniaki, które miała fantastyczną zabawę. Wszystko latało w powietrzu, więc ganiały rozwiewane zabawki, pościel i siebie nawzajem. Na koniec odleciał stół ogrodowy, tunele i donica z passiflorą rąbnęła w taras. Dobrze że nie w maluchy. Zapędziliśmy całą bandę, wszyscy już porządnie mokrzy, szczeniaki poszły spac od ręki. Po 15 minutach było po wszystkim, i mozna było zacząć zbierać dobytek i sprzątnąć ziemię z tarasu. A potem przyjechała Agatka! Buldożek francuski, taki psi zen. Agatki nic nie wzrusza, ale nawet ona trochę się ekscytowała, jak zobaczyła taką bandę, która na dodatek, nie specjalnie się jej bała :) Agatka goniła piłkę, szczeniaki goniły Agatkę. Fioletowy był mocno wzburzony że weszła do ich kojca, ciekawe czy zachowania terytorialne mu się utrzymają :)
Po tych wszystkich atrakcjach, spały do północy jak zabite. Ale potem wstały i znów się zaczeło...

15.06.2017 czwartek

Państwo pozwolą, że przedstawię Miotełkę. Miss miotu, czyli w skrócie Miotełka :) Rozrabia jak pijany zając, ale jest mega kochana i zastanawiam sie właśnie nad sposobem na męża. Mam chytry plan, żeby zostawić czarną suczkę, różową i jeszcze czerwonego chłopaka. Zielonego też bym zostawiła, ma taki pociąg do książek, że chyba nadajemy na tych samych falach. No i też kocha jajka. Wszystkie w sumie lubią. Dostają co jakiś czas skorupki, wcinają jak chipsy, ale wczoraj dałam im w całości, surowe jaja przepiórek - ależ było szaleństwo. Podłoga na tarasie wylizana do czysta. Jutro znów im kupię, niech mają zabawę, zanim dorosną do kurzych.
Dostaliśmy też w prezencie nowy sprzęt do przedszkola, na razie podchodzą do niego z dystansem, no chyba że wrzucę tam coś smacznego. Jutro zrobię zdjęcia bo zrobiłam tylko film.
A, zapomniałam wspomnieć - sezon wykopków rozpoczęty. Co dzień wpadam w jakąś nową dziurę w trawniku, Luśka im dzielnie pomaga. Wystarczy że jakiś maluch zacznie kopać, przybiega Luśka i włącza kopanie glębinowe. Czasem tak się zatraci w tej pracy, że nie zauważy że zasypuje z tyłu maluchy. Mamy też tradycyjny zwyczaj jeść w ich towarzystwie śniadania. Zostawiam otwarte drzwi od domu, po wysprzątaniu ich pokoju i nakarmieniu towarzystwa, i mogą do nas dołączyć. Watsona zamykamy w sypialni, bo jednak nie udało mu się wzbudzić w nich szacunku, w nosie mają jego dystansujące szczekanie. Zanim wyjdzie na toaletę, wystawia nos i sprawdza czy przed domem nie widać szczeniąt, polubił na razie wyłącznie czarną suczkę.
Odwiedziła nas nowa opiekunka pomarańczowego, i sporo innych gości, co mi uświadomiło, że już niedługo dzieciaki się rozjadą, oj to będzie trudny czas. Zwłaszcza że rozbiłam auto, na szczęście nie zdążyłam jeszcze sprzedać poprzedniego. Od poniedziałku zaplanowaliśmy bowiem, oswajanie z samochodem i wycieczki do miasteczka, zobaczymy jak będzie im się podobać.





16.06.2017 piątek

Prozac potrzebny od zaraz!!! Poranny sajgon, stado stonki ściągnęło ze stołu w kuchni obrus, z całą śniadaniową zastawą. Zamiast naładować baterie, trzeba było ganiać nakręcone maluchy, które rzuciły się zlizywac masło i twarożek z podłogi. Niestety pobiły się kubki i szklanki, więc my rzuciliśmy się aby pozbierać maluchy. Nie były zadowolone, my w sumie też nie :) Śniadanie oddaliło się w bliżej nieokreśloną przyszłość, trzeba było posprzątać. Potem Wojtek pojechał do radia, a ja zostałam z tą bandą. Wycieczka po ogrodzie, nieudane próby ochrony platana, który kończy żywot, obgryzione drzewka wiśni...wreszcie padły, a ja mogłam usiąść do poczty i pracy. Na krótko, bo śpią coraz krócej i zabawa zaczęła się od nowa. Potem było juz tylko weselej, zaczęła się burza. Brązowy uznał że deszcz mu nie przeszkadza, ganiał piłeczkę po trawniku, reszta patrzyła na niego zdegustowana. Jak zaczęła się wichura, zabrałam go z całą resztą do domu i następne kilka godzin, po raz pierwszy od dłuższego czasu, spędziły w ciągu dnia w domu. Znudzone, rozkręcily zabawę i pęcherze po jedzeniu. Sprzątam jedną kałuże, robią następne dwie. Gdy padły, wykorzystałam drzemkę i wyszłam sprawdzić taras. Naderwał się kawałek zadaszenia i cały taras pływał, sprzęt mokry, zabawki mokre... trochę to potrwało zanim zebrałam wodę i posprzątałam. W tym czasie młode wstałe i w środku znów był sajgon, gdy już go ogarnęłam, wywróciły miskę z wodą. W tym momencie powstał w mojej głowie chytry plan. Jutro mam jedną grupę na szkoleniu rano, a potem wyjadę do rodziców. Wrócę za tydzień :))))) Ciekawe czy Wojtek zauważy że wychodzę na zajęcia z walizką...
Miło pomarzyć :) Jak wychodzę do pracy, to nie mogę się doczekac powrotu do domu :) Jeszcze nie wyjechały, a już zaczynam tęsknić...

19.06.2017 poniedziałek (chyba)

Trochę mi się mylą dni, gdy ich rytm jest tak podobny :) Ale pamiętam, że w sobotę mieliśmy bardzo ekscytujący czas. Z wizytą przyjechał pudel Bobi. Obawiałam się, że może zostać molestowany przez maluchy, ale było chyba odwrotnie. Co prawda, małym bardzo się podobało, że Bobi ma tyle sierści i mozna ją bezkarnie ciągnąć, ale pudel też był wniebowzięty.
Odwiedziło nas mnóstwo osób, w tym dzieci z sąsiedztwa, więc maluchy mają już pełen przekrój wiekowy. No, może brak osób starszych. W dzień są bombardowane strzałami, burzami, pociągami, startującymi samolotami... wszystko z CD oczywiście. Obejrzały już rower, teraz ja muszę obejrzeć opony, bo mam pewne podejrzenia.
A dziś było tak gorąco, że w ciągu dnia poruszały się jak muchy, dzięki temu udało mi się nawet skończyć książkę :) Za to wieczorem, czyli teraz, trwa szaleństwo. Dostały futro z lisa, które ratuje mnie przed szaleństwem, i rozładowuje ich energię. Co z nowości? Mamy 3 kolejne dziury w ogrodzie, zastanawiam się czy mają jakiś plan metra w głowie i będą je teraz łączyć ze sobą, czy to nowa droga do Chin. Dziury są tak duże, że maluchy cale się w nich mieszczą i przy pracach pogłębiających, widać zaledwie kawałek zadu i ogon. Czekam co będzie dalej, bo przecież jeszcze tydzień. Może akurat będzie na jakieś drzewo?
Dom też opanowany, poza łazienką, tam stoi kuweta, więc bronię jak niepodległości. Pata przestała się nią już interesować, całe szczęście, bo szaleństwo zwracania pokarmu małym trwa. Machnęłam ręką, 2 godzinna separacja po posiłku nie pomaga, musiałabym ją zamykać na cały dzień. Jest przeszczęśliwa na spacerze, tarza się bez końca, głupawki biegające, skaczące itp. Przy pierwszym miocie ciężko było ją wyciągnąć z domu, ale teraz jest odwrotnie, macierzyństwo chyba przestało jej się podobać.

A no tak, przecież dziś zaczeliśmy spacery na zewnątrz posesji. Dwójkami, żeby miały towarzystwo, i żebym dała radę zaponować. Nie wszystkie jeszcze, asfalt był tak ciepły, że postanowiłam poczekać do jutra z resztą, ale jutro chyba skoczymy do miasteczka :)

21.06.2017 środa

Wtorek upłynął nam na lenistwie w ciągu dnia i szaleństwie gdy się ochłodziło. Luśka w otoczeniu szczeniąt cofa się w rozwoju, dostaje głupawek biegająco - skubiących, a wtedy wkracza Pata i gdy Luśka biega za blisko dzieci, spuszcza jej "łomot", czyli mówiąc poprawnie, usiłuje ją uspokoić. Co ciekawe, rano, gdy po śniadaniu wpuszczamy maluchy do reszty domu, Luśka je odpędza i trzyma na dystans. A potem się antastycznie bawią. Dziwny jest ten świat, jak mówi poeta.
Czarna suczka, czyli domowo Iita (na cześć prababci), uważa cały dom za swój teren, pakuje się do łóżka, olewa Watsona i nawet nie wzruszył jej widok kota. Spotkali się ostatnio nos w nos, kot dostojnie się oddalił, a ona wyglądała jakby zobaczyła kosmitę. Miała nawet moment zawahania - biec za nim, czy nie, ale w końcu nie pobiegła. Mam nadzieję że jej tak zostanie, choc to mało realne. Wieczorami, Luśka idzie na piętro i czekkając na mnie i resztę suk, kładzie się na materacu kota i robi mu usg nosem. Gąbeczka chyba cierpi na niedostatek uwagi, bo chętnie sie tym zabiegom poddaje, wczesniej tak nie było :)
Maluchy rozpoczęły prace nad czwartą już chyba stacją metra, generalnie w każdej części ogrodu mamy jakieś wykopki, nowy w sadzie. Wczoraj gdy prace były w pełni, zaczął padać deszcz, chciałam je zabrac do domu, ale nie dalam rady. Deszcz im nie przeszkadzał, kopały jak szalone, ganiały się po tych dziurach, całe w ziemi, błocie, miałam je wykąpać wieczorem, ale machnęłam ręką. I słusznie, jak wyschły to wszystko opadło i znów były rude. Fioletowy systematycznie robi przeglądy naszego auta, więc jest już prawie pręgowany, w piątek będzie trzeba go wyczyścić, bo w sobotę zmienia miejsce zamieszkania - jako pierwszy.


25.06.2017 niedziela

Słowo daję, że w piątek robiłam wpis. Najwyraźniej, zamknęłam program bez zapisywania, bo nic nie ma, a warto się cofnąć w przeszłość :) Pata dostała łososia na kolację. Dała radę jakoś się wymknąć do szczeniaków i zwrócić. No i rano był sajgon. Wszystkie dostały takiej biegunki w nocy, że bezczelnie ucieklam, zostawiając Wojteka ze sprzątaniem. Dobrze że na noc kładziemy karton z rolki i na to gazety, więc wystarczyło to zwinąć z zawartością, ale ponieważ i tak wszystkie w tym deptały, to posłania, namiot i one same wymagały prania. Zapach przetrawionej ryby, utrzymywał się jeszcze do wieczora. Czwartek i piątek zszedł nam na wycieczkach do miasteczka. Parami, gdy reszta spała, zabieraliśmy maluchy na obejrzenie cywilizacji. Jestem z nich mega dumna, to chyba najlepszy mój miot jesli chodzi o psychikę. Żaden nie piszczał, nie bał się, siadły na początku, obejrzały otoczenie, a potem dzielnie, z merdającymi ogonkami w górze, poszły zwiedzać świat. Ganiały za wszystkimi napotkanymi ludźmi, zwiedziły zaprzyjaźniony sklep zoologiczny, zajrzeliśmy do sklepu z butami, na plac zabaw, na peron kolejowy zobaczyć pociąg. W samochodzie spokój, na smyczach ładnie chodzą, reagują na napięcie ustępując. Z pielęgnacją nie ma też problemu, dają sobie obcinać pazurki, grzebać w uszach, czesać... miot marzeń :)
W sobotę, ja musiałam jechac do pracy, a Wojtek odwiózł fioletowego na lotnisko. Zabrała go stamtąd nowa opiekunka, polecieli oboje do Finlandii. Mieliśmy farta że Finnairem, pozwolili mu lecieć na pokładzie, pomimo iż znacznie przekroczył dopuszczalną wagę. Denerwowałam się bardzo, ale wszystko poszło dobrze. Wieści znowego domu sa takie, że gryzie wszystko, zwłaszcza dywany, zaprzyjaźnił się ze starszym psem (też ridgeback), załatwia się wyłącznie na dworze! U nas z domu nie ma dywanów, chyba pożyczę jakiś, bo mają brak socjalizacji z dywanami, jak widać :))))
Następne wyloty dopiero we wtorek, więc korzystamy z czasu i cieszymy się swoim towarzystwem.

29.06.2017 czwartek

Mam dla was zagadkę. Co mógł zjeść szczeniak, żeby kupka była srebrna? Taka metaliczna :))) Obstawiałam jakąś folię ze srebrną stroną wewnętrzną, ale nic takiego nie znaleźliśmy w ich otoczeniu.
Została nam siódemka, w weekend kolejne pożegnania, ale na razie kontynuujemy plan. Codziennie jakaś dwójka idzie z nami na spacer przez wieś do lasu. Poznaliśmy drób sąsiada i kilka okolicznych burków. Maluchy są obłędne, zero stresu, najchętniej podeszły by się bawić, ale plan to plan :) Obicnamy pazurki, czyścimy uszka - zero protestów, są przyzwyczajone do zabiegów pielęgnacyjnych. A uszy czyścić trzeba, bo ilości podziemnych korytarzy rosną wykładniczo do czasu kopania. Zaczynamy też zauważać preferencje żywieniowe. Granatowy chłopak i różowa suczka, zdecydowanie wolą jeść mięso w kawałkach niż mielone. Musieliśmy je podzielić na 2 grupy - grubasy i koneserzy :) Grubasy rzucają się na wszystko co zaserwuję, nie patrząc co łykają, byle szybciej. Koneserzy podchodzą, wąchają, próbują i spokojnie jedzą. W konfrontacji z pierwszą grupą, nie miały by szans dojśc do etapu wąchania. Bardzo mnie cieszy, że na razie, 100% nowych domków karmi barf-em, mam nadzieję że reszta też będzie mieć takie szczęście.
Spotkałam na trawniku wróbla, martwego. Nie wiem czy już taki był jak go maluchy znalazły, czy miały w tym zejściu swój udział. Cała banda stała jak zamurowana i wąchała go z 10 minut, oderwac nie mogłam.

Dziś zaszczepiliśmy drugą dawką pozostałe maluchy, więc o spacerze nie było mowy, za to zaserwowaliśmy im full opcję socjalizacji z odkurzaczem :) Było wesoło. Była też burza, taka porządna, z piorunami, błyskami, wszystko obejrzane z lekkim znudzeniem i niechęcią do wyjścia na mokra trawę. Taras był dziś obsikany na maksa.
Teraz pora na zasłużoną nagrodę - idę poleżeć z nimi przed spaniem :)

04.07.2017 wtorek

Dwa trudne dni przed nami :) Jak pada, to nie mają litości, szaleją w domu, nie wygonię przecież na deszcz. Watson zabarykadował się w sypialni, czasem ucieka tam też Zuza i Pata, jak mają dość. Buty eksmitowaliśmy z szafki, bo stanowią łatwy łup, mamy schody w wystawie obuwniczej :) To w zasadzie jedyna uciążliwość, nie gryzą ścian ani mebli, ściągają tylko to co wisi, więc obrus w kuchni zdjeliśmy. Najgorzej mają poduszki na krzesłach :) W kupkach znajdujemy wszystko, od kamyczków, kawałków liści i gałązek iglaków, po fragmenty piłek i gazet. Poznawanie świata paszczą trwa. Dobrze że kupki zwarte, to i sprzątanie łatwiejsze. Co dzień jakaś para jedzie do miasteczka, wczora przerabialiśmy pociąg, inna para idzie na spacer do lasu. Ale dziś pada, więc przerwa w spacerach. Granatowy wyprowadza się dopiero za 2 tyg, jeden jutro poleci na 4 dniowy dom tymczasowy do znajomych, niech się przyzwyczaja do zmian, wróci w weekend. A my zaczynamy sprzątanie, w piątek przyjadą przyjaciele z Czech, ze swoimi psami, na wystawę. Będzie wesoło - to na bank :)

12.07.2017 środa

Dawno mnie tu nie było, ale też dużo się działo. Kolejny maluch pojechał hen daleko, a nam czas mija między użeraniem się z PZU gdzie mamy AC auto które rozbiłam, korespondencją z nowymi domkami, pracą i socjalizacją maluchów które jeszcze są. To ostatnie dni razem, w weekend wyjeżdża granatowy, różowa księżniczka i srebrny piesek. Wojtek już rozpacza za srebrnym, czuję że dziś wyląduje w łóżku, bo już ich przyłapałam raz na popołudniowej drzemce. Mi najbardziej będzie brakować różowego łobuza, mała jak tylko mnie widzi, wpatruje się tymi wielkimi oczami i pcha sie na kolana, śniadania jemy razem :). Żadne szczeniaki które miałam, nie przytulały się tak bardzo.

Plany na PO szczeniakach mamy szerokie, przede wszystkim odczyścić podłogę :) Szykuje się wyniesienie mebli, szczotka do fug i czyszczenie zasikanych zakamarków. Drugie to renowacja trawnika, wypranie wszystkich zabawek. Jak sięgam wzrokiem do poprzednich dzienników, to widzę że mieliśmy tym razem taryfę ulgową, nic nam nie zniszczyły, są grzeczne nad podziw.
Chyba trzeba się zaopatrzeć w nowy stojak na 2 miski. Zostaje z nami Iita - czyli czarna suczka, no i bardzo się staram nie sprzedać czerwonego pieska :) Zapowiada się zjawiskowo, charakter ma super, uczy się błyskawicznie, na razie toczymy boje o imię. Wojtek jak zwykle ma szalone pomysły, tym razem Mydełko. No jak tak wołać psa w parku? Mi przypomina tą zmarszczką na czole niedźwiedzia, więc może się uda przewalczyć Yogi albo Misza :) Rozum mówi - 6 psów to za dużo, mamy za małe łózko :) A serce swoje. Dylemat na razie nie rozstrzygnięty, jak zobaczycie w liście psów Challener Sangoma - znaczy że serce wygrało!

Oficjanie kończę zatem dziennik miotu C2. Mam nadzieję że będą mieć fajne życie i dadzą dużo radości nowym rodzinom.
Postępy Iity (i Miszy?) można śledzić na moim profilu na fb, na pewno będzie dużo zdjęć :)
Drogi Czytelniku, cieszę się że towarzyszyłeś nam w naszej przygodzie, do poczytania następnym razem :)

 

Edyta