Dziennik miotu D

15-16.05.18 Piątek/Sobota
Bardzo intensywny weekend. Rankiem w piątek, wyjechał od nas czarny chłopak. Pierwsze opuszczające nasz dom szczenię to najtrudniejsze rozstanie. Mieszka teraz z suczką west, dogadują się fajnie, zaaklimatyzował się w owym miejscu, będzie dalej żywiony barfem, na czym mi zależy, więc jestem spokojna. Lemonkowy też wieczorem się wyprowadził. Mnie już w tym czasie nie było, pożegnał go Wojtek. Fioletowy, błękity, graatowy i malinowa, pojechały ze mną i Sylvią, na coroczny zjazd trenerów Wesołej Łapki. Psów było sporo, ludzi też, spory ośrodek, las, rzeka, fantastyczny czas dla maluchów. Oswoiły się z dużymi psami (i małym rezydentem), nowym miejscem, zostały same na czas posiłków w pokoju, zostały wygłaskane przez różnych dziwnych ludzi (zjazd bio energo terapeutów w tym samym czasie). Bardzo się cieszę że je zabrałam i że miałam taką mozliwość. Psy trenerów wiedzą jak się zachować, nikt nie przestraszył maluchów, nie podbiegał, mogły w swoim tempie, powoli, przełamując ostrożność, zapoznać się z owczarkami, rotkami, ogarami i innymi, wygladającymi zupełnie inaczej niż rodzina, psami. W sobotę po południu powrót do domu, a w niedzielę pobudka 4 rano i wyjazd a wystawę do Krakowa.


Przyszły również wyniki bakteriologii z wycików po autopsji, pomarańczowej suczki. Sama sekcja nic nie wykazała, nie było żadnego ciała obcego które blokowało jelita czy przełyk, żaden narząd nie był uszkodzony, żadnych krwiaków w nerkach które świadczyły by o herpes virusie... Dopiero badanie bakteriologiczne wykazało, że maleństwo zmarło na sepsę. W wyniku przerwania ciągłości skóry (małe zadrapanie), bakterie które normalnie żyją a skórze każdego psa, przedostały się do krwiobiegu a z nim do narządów wewnętrznych. Sunia najwyraźniej miała zbyt słabą odporność, żeby sobie z nimi poradzić.
W pewnym sensie, to dobra wiadomość, oznacza że reszta miotu jest bezpieczna i nic im nie grozi.

12.06.18 Wtorek
Przez cały weekend mieliśmy odwiedzających, nowe rodziny, zajomych, rodzinę własną... Plus klienci którzy przyjechali po karmę, i nie mogli sie oderwać od maluchów. Ostatni goście wyszli w niedzielę ok 22.00 więc słowo daję, że nie miałam kiedy usiąść do dziennika. Ale za to zrobiłam trochę zdjęć, które można już obejrzeć w galerii 8 tygodnia.
Co u maluchów? Wyglądają coraz gorzej :) Bawią się w obronę Częstochowy, czyli część chowa się w krzakach pigwowca, a druga część je tam napada. Obie strony mają więc szramy na głowach i całym ciele, głównie od gałęzi. Jakby tego było mało, druga Częstochowa jest w kosodrzewinie i pod sosną. Te czarne plamy na maluchach, które zobaczycie na zdjęciach, to żywica. Podobno można to wyczyścić masłem, ale po co, jak zaraz znów się wytarzają. Będę czyścić tuż przed wyprowadzką.
Mamy pewien regres w siusianiu, jeszcze w weekend goście zachwycali się, jak ładnie idą na trawnik żeby zalatwić potrzeby (nie oszukuję, wypalona trawa przed tarasem to dowód w sprawie), a dziś rano, obleciały cały dom i nalały na wszystkie posłania dorosłych psów, plus swoje własne. Czasem człowiekowi ręce opadają, 3 razy pralkę nastawiałam z tej okazji. W czasie tych 2 miesięcy, zużyłam pół roczny zapas proszku do prania. Ale co tam, cieszę się że pralka daje radę.
Zaczeliśmy już spacery poza posesję, zabieram na nie Zuzę, bo maluchy pewniej się czują jak jest ktoś dorosły :) Zamówione tydzień temu obroże jeszcze nie przyszły, mam starą po Iice więc z konieczności spacery są pojedyczne. Może to i lepiej. Jutro pakujemy dwójkami towarzystwo do auta i jedziemy do miasteczka. Pewnie nie uda się zabrać całej 9-tki, ale w czwartek kontynuacja. Zapomniałam odczulić im płaszcze i kapelusze, mam nadzieję że jutro nie będzie upału, bo czeka mnie zabawa w zimowym wdzianku. Za to mają doskonale odczuloną maseczkę na twarz z zielonej glinki. Weszłam do nich wczoraj wieczorem w takim stanie i cisza się zrobiła w pokoju, do mometu az się odezwałam. Jak poznały to już było ok. Ale nie uciekły :)
Dźwięki odczulamy systematycznie, choć widzę że to nie to samo, warkot auta z cd, nie robi wrażenia takiego, jak idiota jadący przez wieś na pełym gazie.



07.06.18 Czwartek
No i skończyło się nocne Eldorado, to chyba był jednorazowy wypadek przy pracy. Ostatnia noc - szaleństwo. Zakładałam optymistycznie, że znów pójdą grzecznie spać, więc podzieliśmy obowiązki. Wojtek miał po ostatnim karmieniu poczekać aż im padną baterie i przenieść do legowiska. 23 - posiłek i wymknęłam się z najnowszym Kingiem do łóżka. 01 - nie dałam rady dłużej, zeszłam na dół sprwdzić czemu nadal koncertują. Wojtek z 3 herbatami i szaleństwem w oczach oglądał film, wokół trwał chaos. Nie chciały spać i kropka. Wysłałam męża do sypialni, sama weszłam do legowiska, co natychmiast zwabiło bandę piranii i dałam się gryźć, ciągnąc za włosy, misiałam po brzuszkach, i przełykałam brzydkie słowa. Muszę przyznać że klnę więcej niż zwykle jak mamy miot. Towarzystwo padło dopiero o 3 nad ranem. Co prawda spały do 9 rano, ale Luśka od 6 budziła mnie żeby pozwolic jej nakarmić dzieci. O 9 zwymiotowała im kolację, którą zjadła o 22 dzień wcześniej. Ręce mi opadły.
Potem było już tylko lepiej. Małe obgryzły najpierw donice z warzywami przed domem, dynie straciły liście, dwie donice z trzema krzewami pomidorów każdy (dla przyjaciółki), zostały pozbawione większości zawartości (sorry Sylwia), obgryzły truskawki, zrobiły kupę do donicy z bazylią. Potem przeniosły się na rabatę z kwiatami przy tarasie - zjadły wszystkie kwitnące róże (kwiaty tylko), łubin i zrównały z ziemią piwonie. Przy okazji większość kory sosnowej z rabaty, przeniosły na taras. I tu kolejny raz wymknęły mi się brzydkie słowa, dopiero co posadziłam te piwonie. Próbę włamu do cieplarni zdążyliśmy zablokować, teraz jest już podwójnie ogrodzona. Za to sprzątania mniej, bo w ciągu dnia, grzecznie schodzą z tarasu na trawkę żeby zrobić siusiu. Jedno cofnęło się w rozwoju i sika w legowisku. Zaliczyliśmy dziś żeberka z sarny i odkurzacz, nie wiem co wywołało większą euforię :)

05.06.18 Wtorek
U nas trochę zmian. Maluchy dostają teraz ostatni posiłek o 23, dość szybko padają, więc ok północy mamy szansę na sen. Wstają różnie, czasem o 7, a czasem o 5, ale przynajmiej śpimy już 5 a nie 3h :) Czuję się jak młody bóg. Martwiłam się że nie zjadają wszystkiego i sporo mięsa zostaje, ale zważyłam malinową - 7kg! Potem przeliczyłam raz jeszcze dawkę żywieniową, i wyszło mi że to ja się pomyliłam. Daję im o 2 kg za dużo na dobę, i dokładnie tyle zostaje. Wyglądają jak młode foki, więc zmniejszenie porcji dobrze im zrobi.
Lucy od kilku dni, z matki smoków zmieniła się w poddańczego Zgredka, w stosunku do Paty. Dziś sprawa się wyjaśniła - Pata zaczęła cieczkę. To niesamowite, jak poziom hormonow wpływa na relacje suk w jednym stadzie. Lusia nadal usiłuje karmić mlekiem, ja usiłuję ją odstawić, więc robią jej się zastoje i guzki. Mamy zabawę, ja masuję, rozgrzewam, wcieram sok z kapusty, a ona próbuje na wszystkie sposoby po swojemu. Wygląda jak szkielet, bo wszystkie posiłki zwraca dzieciom. Separowanie nie przynosi skutku, potrafi oddać posiłek, po 4h. Dziś znalazłam sposób na śniadanie, zostaje na 1h zamknięta po jedzeniu, a potem zabieram ją z resztą a dłuższy spacer. I rano mam spokój, gorzej wieczorem. Ponieważ nie wpuszczam jej do dzieci, Pata chyba uznała że je adoptuje, teraz ona zaczęła je wychowywać. Muszę też pochwalić Iitę, najbardziej obawiałam się że ona je zamęczy, ale jest najlepszą opiekunką na świecie. Spędza ze szczenaiakami masę czasu, pozwala im na bardzo dużo i nauczyła się delikatności.
Aha, w poinedziałek, cała banda została zaszczepiona i zachipowana. Poczekamy tydzień i zaczniemy spacery poza ogród, bo ten zaczyna im się już nudzić. Kwestia czasu kiedy zaczną kopać, obgryzać drzewka i mieć szalone pomysły. W czwartek planuję przemeblowanie w ich pokoju, wstawimy klatkę, żeby zaczęły się przyzwyczajać, i musze wymyśleć coś jeszcze na urozmaicenie, bo ewidentnie nudzą się tam w nocy. Dzwięki socjalizacyjne w tle grają, codziennie zwiększamy głośność, kosiarka jest już oswojona :)
Powoli zaczynają schodzić jądra samcom, błękity i lemonkowy już mają na miejscu, u reszty są jeszcze w drodze.
Do wszystkich wybierających się do nas w odwiedziny - koniecznie w długich spodniach i najlepiej nie z ostatniej kolekcji. Małe potrafią zawiesić się zębami na nogawkach. Sznurówki też są arcyciekawe.


03.06.18 Niedziela
Pracowita. Rano praca, w południe wróciłam i zastałam Armagedon. Szkielet na którym wisiały zabawki rozmontowany, legowisko - rozmontowane, dzieciaki mają peło różnych rzeczy w zebach, których miec nie powinny. Włam do szafki z butami, Wojtek nie może znaleźć jednego buta, ja kapcia, no i czuję rękę Iity w śniegowcu moknącym w ogrodzie. Do tego chyba koty urządziły sobie imprezę w berberysach, bo peło tam kociej sierści. Maluchy pogały tam jak rasowe ogary, węsząc przy ziemi, i oczywiście kocia sierść została okrzyknięta przysmakiem roku. Musiałam wyciągać z pysków kłaki, i wyrzucać psy z rabaty, ale małe łobuzy wracały szybciej niż je wyrzucałam. W końcu uruchomiłam tam zraszacz ogrodowy, i to wreszcie przekonało je że pora się przenieść. Całości dopłeniła kałuża w prawym crocks-ie.
A propos, jaka jest choroba zawodowa hodowcy psów? Urazy kręgosłupa wywołane częstymi poślizagami na kałużach moczu :) Filmu z ruchem nie udało się nagrać, najpierw były szalone galopy, nie przypominające kłusu, potem padła bateria w kamerze, a potem deszcz.
Mieliśmy dziś trochę wizyt, nowe rodziny i cudowa Agatka - buldożka francuska, która socjalizuje nasze mioty. Maluchy akurat wyrwane ze snu, nie do końca chyba skumały co widzą. Większość potraktowała ją jakby była stałym elementem wyposażenie wnętrz, a część - lemonkowy, żółta, różowa i zielony, uznała że można się z tym kosmitą pobawić. Agatce prawie udało się wynieść połowę naszych zabawek :) Po tych wrażeniach, małe padły i chyba, jakimś cudem, uda mi się dziś wejść do łóżka przed północą!

02.06.18 Sobota
Dziś mieliśmy pracowity dzień, udało sie zrobić zdjęcia maluchom, zapraszamy do szczegółowej galerii.
6 tydzień - sesja wystawowa

01.06.18 Piątek
W wyniku ostatnich wydarzeń, o których zaraz napiszę, naszła mnie taka refleksja, że niczego nie można być pewym. Ani w życiu, ani tym bardziej w hodowli. Gdy zaczynałam, po pierwszym miocie, niezwykle udanym, miałam - jak to nazywam, syndrom początkującego hodowcy. Uważałam że wiem już prawie wszystko, nos wyżej uszu i wymądrzałam się nie pytana, uważając że jestem wybitym hodowcą. Żadnych poważnych wad, szczeniaki piękne, wszystko poszło jak po maśle... Wiecie jak to jest, kryje się sukę, którą ktoś inny wyhodował, używając psa, również wyhodowanego przez kogoś innego. Jaka tu moja zasługa że szczeniaki piękne? Teraz uważam, że hodowcą jęst się dopiero, gdy kryje się suki z własnym przydomkiem.
Każdy kolejny miot uczył mnie pokory, w każdym zdarzały się sytuacji, ktorych nie przerabiałam wczesniej, z każdego kolejnego miotu wynosiłam nową wiedzę i doświadczenie.
Nic jednak ie przygotowało mnie a to, co stało się w czwartek. O godzinie 4 rano, Wojtek wstał żeby dac maluchom mleko. Wypiły, pobrykały, padły ok 5 rano. O 8 gdy ja weszłam do ich pokoju, pomarańczowa sunia była już martwa. Musiało się to stać niewiele wczesniej. Próbowałam ją reanimować, ale nic to nie dało. Nie jestem w stanie opisać przez co przeszliśmy. Nie znamy przyczyny, nie wiemy co się stało. Raczej nie choroba, wirus czy jakaś infekcja bakteryjna, bo nie było żadnych sygałó ostrzegawczych. Podejrzewam, że mogła udusić się wełną fizelinową z pluszaka, miał odgryzioną łapkę, a wokół suni było trochę wełny - za mało jednak na ubytek w misiu. W poniedziałek będziemy wiedzieć więcej, po autopsji. Reszta maluchów ma się dobrze, choć bez tej małej dziewczynki, wydaje się jakby połowa miotu ubyła.
Przepraszam za opóźnienia w odpowiedzi a maile, ale potrzebujemy trochę czasu żeby się pozbierać.

W czwartek maluchy miały wykonane testy PAT, dzięki pomocy kolegi trenera - Błażeja, również z Wesołej Łapki. Wszystkie wypadły znakomicie, nie mamy żadnych lękliwych czy mocno asertywnych szczeniąt, czego byłam pewna, dobierając rodziców. Są oczywiście pewne różnice w instynktach, ale trudno oczekiwać, żeby były jednakowe. Te wyniki mówią tylko o tym, z jakim potencjałem szczenię pójdzie do nowych domów, co z tym zrobią kolejni opiekunowie, to już zależy tylko od nich. Z najbardziej przyjacielskiego psa, można zrobić lękliwego osobnika, albo agresywnego, złym prowadzeniem.
Wyniki Testów

30.05.18 Środa
Czy jest na sali lekarz? Prozac potrzebny od zaraz :)
Pomarańczowa chyba mysli że tu zostanie, weszła na posłanie Paty i nie zamierza zejść. Przedtem, złapała Watsona za ogon i trzymała. Ta mina Waciaka, pełna niedowierzania. Uwolniliśmy biedaka, a w czasie gdy ja prowadziłam go na posłanie, mała weszła do łazienki (sama nosem odepchnęła sobie drzwi!) i przedziurawiła rurkę od pralki. Przegryziony kosz na pranie, wyniosła też skarpetki do legowiska. Jak tu jej nie kochać?
Cała reszta jest normala na razie :)
Nie wiem co sie działo w ciągu dnia, bo większość czasu załatwiałam różne sprawy w Warszawie, ale jak wróciłam wieczorem, zapytał tylko czy może już iśc spać :)


29.05.18 Wtorek

Jest 22.50 i od kilkunastu minut trwa impreza.
Z nowości: maluchy zaliczyły dziś kosiarkę. Na pierwszy warkot uciekły z tarasu do domu, ale po kwadransie już spowrotem zalęgły się na tarasie i zasnęły. Obwąchały potem kosiarkę stojącą na trawniku, choć z pewną nieśmiałością. Do obgryzania kół potrzebują jeszcze ze 2-3 dni. Wykonaliśmy pierwszy długi spacer na całej długości ogrodu, a tam czekali na nas sąsiedzi i ich akita. Maluchy obwąchały nowego kumpla, on usiłował je polizac przez siatkę, więc chyba przyjaźń sąsiedzka będzie kwitła. Iita dała pokaz kopania w kretowiskach, więc cała banda zaczęła zajadać się ziemią. Oczywiście im bardziej zaczęłam je odciągać, tym szybciej zjadały. Plan eliminacji Iity powoli zaczyna się krystalizować.
Pomarańczowa nic się ie zmieniła, nadal pierwsza wszędzie, biega po domu za starszymi, za mną wchodzi do cieplarni, gdyby ie stanowcze postanowienie że nic nowego nie zostanie, to by została :) Granatowy dziś schował się pod sofą i zasnął, fundując mi akcję poszukiwawaczą i mały atak paniki. Różowa ma fazę sikania na wysokościach. Dziś kilka razy weszła NA tunel i oblała. Zielony ma całodobowa fazę głupawki, lemonkowy polubił samodzielne wyprawy, uznał że jest już dorosły i nie zdaje się z małolatami. Żółta próbowała swoich sił jako bóbr, bez powodzenia obgryzała dąb. Wprowadziliśmy nowe zabawki i odkurzyłam kilka starych, na topie jest szarpak z folią w środku, szeleści przy każdym ruchu, ma grono fanów, wiec pożyje najdalej do jutra.
Zaczęła się też faza porannego sajgonu. DZiś po raz pierwszy, jak weszłam rano do pokoju, to opadły mi ręce. Poszatkowane, obsikane gazety w legowisku, kilka rozmazanych kup w kałużach, reszta na małych i zabawkach, a to wszystko w morzu żłótym. Nie wiem skąd one to produkują, w nocy Wojtek je karmił i posprzątał przy okazji, więc całe to urocze bagno, powstało między 5 a 8 rano.
Chwila pisaniny, a w tym czasie jak widzę, ściągnęły poduszkę z sofy, pled z drugiej, przesunęły materac w drugi kąt pokoju i pogryzły karton który chronił ścianę kominka przed zjedzeniem. Szczeniaki tłuką się między tym wszystkim, a Iita - mentalnie chyba ten sam poziom, czuje się spełniona.
Z wieści kulinarnych: wprowadziliśmy dziś gęś do menu, dostają mieloną wraz z kością. Najpierw wymieszaliśmy trochę z wołowiną, wrąbały w 3 sek, więc na kolację poszła już pół na pół z wołowym. Do tego jeden już tylko posiłek z mleka i jajek, suszoną wątróbkę wolową go gryzienia.
Puszczam im właśnie w wersji mono, fajerwerki z laptopa, zrobiło się jakby spokojniej, tylko granatowy próbuje przesunąć materac razem z Iitą :)
Filmy dziś nie bardzo chcą się ładowac na yt, ukończony jest tylko jeden:
https://www.youtube.com/watch?v=ws_Xq7yVmmQ

28.05.18 Poniedziałek
Znak zycia tylko zostawię, bo małe padły, ja chyba bardziej i pokazała się szansa, pierwsza od miesiąca, na łóżko przed północą.
Mieliśmy dziś szaleństwo dzieci z sąsiedztwa. Szczeniaki przez całe swoje życie, nie nabiegały sie tyle, co dziś po ogrodzie. Dziwne dźwięki w ilościach hurtowych (swoją drogą, jak to dobrze, że człowiek wyrasta z niekontrolowanych wokaliz), nieskoordynowane ruchy, nagłe podskoki... Wszystko co dzieci potrafią. Do tego bulteki plastikowe z suchą karmą w środku - do robienia hałasu, truskawki, dzięki ktorym ja i mop mieliśmy co robić i pierwsze w życiu udka w kurczaka. Obgryzły mięso, resztą zajęła się Iita i spółka.
Miały być jeszcze dźwięki cywilizacji z kompa, ale okazało się że jeden głośnik nie działa. Nie wiem czy w mono będzie ten sam efekt. Ma ktoś pożyczyć na 3 tyg?

27.05.18 Niedziela
Sobota upłynęła nam (to dobre słowo) w deszczu. Takiej burzy nie pamiętam. Grzmiało, był grad i strugi deszczu przez wiele godzin. Maluchy spały smaczie na tarasie, budziły się przy głośniejszych grzmotach, mówiłam im "super", stwierdziły że aha, super i wracały do spania. Za to ja sprawdzałam co chwila czy cieplarnia jeszcze stoi. Jak zaczęło zacinać na taras, zabraliśmy małe do domu. Burzę mamy zaliczoną. Do tego bieganie w mokrej trawie, bo rano ogród był wielkim jeziorem. Watson wyszedł pobrodzić, pomarańczowa za nim przepada więc też wyszła, trzeba było pilnować tej pary, bo jemu woda sięgała do stawu skokowego, ale myszę mogła przykryć.
Pomarańczowa jest najmniejsza, więc została "myszą".
A w niedzielę, rano pojechałam na zajęcia z handlingu, na rondzie zaczełam się zastanawiać gdzie jade, bo przez chwilę nie pamiętałam. Jak małe się wyprowadzą, to chyba prześpimy 2 doby jednym ciągiem.
Po południu mieliśmy fantastycznych gości. Przyjechały też dzieciaki, i to chyba one zasponsorowały nam śpiące od tamtej pory szczeniaki :) No i dostałam gazety !!!! W doskoałym momencie, bo już lecieliśmy na rezerwie. Małe dostały kurze łapki, pomamlały, a jak straciłam czujność, zjadły je duże. Zjadły też śmieci z worków w garażu, bo Wojtek postanowił otworzyć drzwi, żeby woda wyparowała :) Nie będę opowiadać dalszej częśći tej historii, bo pewnie część z Was pije kawę czytając, albo cos je :)
U nas teraz życie towarzyskie zaczyna się grubo po 22. W dzień albo pada, albo jest gorąco, za to wieczorem... czas na imprezę :)
https://www.youtube.com/watch?v=t5jf4OYKYIU

25.05.18 Piątek
To był dzień pomarańczowej i zmian w fazie snu małych. Do tej pory, cała banda zasypiała i budziła się prawie jednocześnie. Mega wygodne, można wtedy umyć zasikaną podłogę, podlać pomidory w cieplarni czy zrobić obiad. Dziś jednak, nie było jak zwykle. Co najmniej dwa z maluchów mały fazę zasilania, w czasie snu reszty. W zasadzie pomarańczowa zaszczycała nas obecnością za każdym razem, nie wiem czy w ogóle spała w ciągu dnia. Obeszła dom tarasem i weszła frontowymi drzwiami, jak robiliśmy sushi. Władowała się do kuchni, obeszła wszystkie kąty, a potem położyła się razem z Iitą na wycieraczce. I tak w zasadzie cały dzień za nami chodziła, albo za Luśką czy Iitą.

Odrobaczyliśmy całą 10-tkę po raz drugi, bo za tydzień czeka nas pierwsze szczepienie. No i w efekcie małe nie bardzo chciały jeść. Dodatkowy kilogram dostała Luśka, co wywołało laktację. Dostawiamy pomarańczową, bo jest najmniejsza i apetyt też najsłabszy, ale mleko mamy nadal ją kręci.
Przyszły dyski do fitpaws, więc cała banda najpierw próbowała odgryźć gumowe kolce, a potem biegała po nich w obie strony. Chwiejące się powierzchnie nie robią na nich już żadnego wrażenia. Powiększyliśmy dostępne zabawki o kilka kolejnych, bo największym ich entuzjastą jest Iita i Luśka. Jak tylko wyjmę coś nowego, łapie to Iita, za nią biegnie Luśka i już jest zabawa. Muszę uważać na szczeniaki, bo też za nimi biegną, i jest szansa że zostaną rozdeptane przez nieuwagę. Lusia na szczęśćie odpuszcza, gdy widzi że dzieci chcą zabawkę, ale Iita nie, więc kończymy na grupowym wyszarpywaniu zabawki z pyska Iity.
No i niestety kojec nie ma już granic, wyłącznie w nocy. W ciągu dnia, jesli pada, biegają po całym pokoju, bo ograniczenie powierzchni wywołuje gwałtowny sprzeciw. Zaliczyliśmy też burzę z grzmotami - najpierw był trucht do namiotu, a potem już zabawa pod dachem tarasu. W nocy za to, zielony potrafi dać koncert godny Pavarottiego, nie jestem w stanie go wytrzymać, wstaję, biorę smarkacza na ręce, wtula sie i zasypia w 5 sekund. Słodziak, ale mam nadzieję że to chwilowe.

24.05.18 Czwartek
Wczoraj mieliśmy wizytę znajomej, która przywiozła fajne plecione sznury. Dziś od rana to największa atrakcja, jeden łapie w zęby i ucieka, reszta go goni. Po jakimś czasie wymieniają się psy uciekające ze sznurkiem. No i zawsze ktoś na nim śpi :)
Piranie odkryły też, że mają zęby. Testują je teraz na wszystkim, w zasadzie biegają z otwartą paszczą, a co do niej wpadnie, jest natychmiast szatkowane. Namiot ledwo zipie, z gazet mamy confetti, jeden mop poległ, dobrze że kupiłam cztery. Rurki pcv z których jest rusztowanie na wiszące zabawki jeszcze w całości, ale myślę za za 2-3 dni będzie je można połączyć i zrobić waż nawadniający. Mam kilka rabat gdzie nie mogę podlewać roślin z góry, to akurat taki podziurkowany waż będzie idealny!
No i oczywiśćie gryzą sobie nawzajem wszystkie odstające organy - uszy, ogony, łapy, pyski... Jakimś cudem żaden nie ma nawet dziury w skórze.

Regurgitacja w pełni. Lusia co zje, natychmiast idzie zwrócić małym. Zamknięta przez 2h po posiłku, też zwraca. Co poradzić na pierwotne instynkty? Tylko z suplementami teraz kiepsko, bo nie wiem jak małe zareagują gdy zjedzą zioła na wstrzymanie laktacji. Na wszelki wypadek na razie podaję połowę dawki. Lisek chyba pójdzie do pralki, jakoś tak dziwnie się składa, że "zwroty" Luśki lądują właśnie na lisku. Co prawda jest od razu czyszczony przez szczeniaki, ale wyschnąć nie zdąży przed kolejnym razem.
Maluchy już całe dnia spędzają na tarasie, gdzie mają bazę wypadową do reszty ogrodu. Jak nie śpią - szatkują rośliny. Dziś obeszły dom wokół, obejrzały wszystko co stoi czy rośnie (jeszcze) i chyba opracowują plan systematycznych czystek. Lemonkowy dziś przyprawił mnie o zawał, wczołgał się pod różaneczniki i zasnął. Naszukałam się go z bijącym sercem, aż znalazła go Iita. Stała pod krzakiem i piszczała, poszłam sprawdzić czego chce i znalazłam zgubę.
Wprowadziliśmy już równoważnię, a platforma ma podwyższoną podłogę, tak że gdy maluchy wchodzą - buja się. Nie robi to na nich wrażenia. Za to śmieciarka przejeżdżająca drogą zrobiła, więc zaczynamy odczulanie hałasów.
Mam swojego psa :) Iita nadepnęła na łapkę malinowej suni, wzięłam ją na ręcę, pomasowałam łapkę, nagrzałam moksą stosowny punkt za łokciem, i teraz mała chyba uznała mnie za oazę bezpieczeństwa - chodzi za mną wszędzie. Gdy piszę te słowa, śpi na kolanach przy biurku. Ciekawe gdzie zamierza spać.
Dziś wprowadziłam jajko, surowe, zmiksowane z mlekiem, poszła szybciej niż zwykle. Jutro powtórka, do tego spróbujemy serek z bananem i wprowadzimy indyka. Za moment jadę odebrać mięso, zmielimy i zobaczymy czy będzie tak samo wchodziło jak wołowina.

Ktoś się do nas wybiera w odwiedziny? Nie zapomnijcie długiego rękawa i nogawek :)

https://www.youtube.com/watch?v=PNoujpjdht8
https://www.youtube.com/watch?v=j0nO6rbg3WU

22.05.18 Wtorek
Zaczyna się szaleństwo. Maluchy już biegają, gryzą się na całego, przyczepiają się nawet do babci Paty. Gdy jest ciepło, wyprowadzam je na taras i biegają po okolicy, ale gdy zaczyna padać, zabieram je do domu. Niestety, teren kojca jest już nudny, małe domagają się nowych bodźców, więc otwieram bramkę i biegają po pokoju. Zielony bezczelnie obszczekał Watsona, ten z godnością wyniósł się z pokoju, a jego miejsce na leżance zajęła natychmiast pomarańczowa. Zielony zajął się przemeblowaniem i przesunął materac o całkiem spory wektor. Granatowy próbował przyssac się do mopa, a potem zafascynowany wiadrem z wodą, próbował do niego wejść. Malinowa wywąchała matkę na sofie, ale jest jeszcze za mała by się tam władować - kwestia czasu. Czarny pierwszy zwiedził tunel, cała reszta czekała zaciekawiona, czy go tam coś zje czy nie. Nie zjadło, więc następna grupa uznała że to dobre miejsce na drzemkę. Jakimś cudem, jeszcze nikt tam nie nasikał.
Legowssko już od 2 dni suche, wszystkie wychodzą na toaletę, nawet różowa, która jako ostatnia sikała w środku. Dostały wczoraj platformę, na razie jeszcze nieruchoma, ale jutro skrócimy łańcuszki i zacznie się ruszać. Składałam dziś rusztowanie na zawieszone zabawki, jutro będzie gotowe i dostaną coś nowego do kojca. Powoli będziemy im powiększać ogródek socjalizacyjny. Gwizdki przyjechały, więc zaczeliśmy też warunkowanie sygnału. Ufff... do tego udało mi się posadzić część sadzonek w tunelu. Nie moge sie doczekać, kiedy zjem takiego pachnącego pomidora :)



nowy filmik dla Was
https://www.youtube.com/watch?v=LO80recRimE

21.05.18 Poniedziałek
Znów mam poślizg, ale mam też alibii :) W weekend głównie pracuję, więc czasu mniej, wpisy robię zazwyczaj jak już wszystko ogarnę, czyli ok północy. Przez kilka ostatnich dni, dokładnie o 23.00 padał mi net, chyba firma zarządzająca robiła jakieś prace w tym czasie. Za 5 minut okaże się czy sprawa dotyczyła tylko weekendu, czy dziś też mnie odłączą :)

A przez ten czas trochę się wydarzyło. W piątek udało się zrobić zdjęcia maluchom, takie w pozycjach wystawowych, aby ocenić jak się zapowiadają. Obrobiłam dopiero w sobote w nocy. Cała banda, korzystając z pogody, przeniosła się na taras i mogę obserwowac, jak zachowują się w nowym dla nich otoczeniu. Czarny chłopak i pomarańczowa sunia, sa dość ciekawskie, nie przeszkadza im że sami buszują w przestrzeni ogrodu, nie panikują, jak mają dość, grzecznie wracają na kocyk. Fascynujące jest dla mnie to, że już im działa zmysł przestrzeni. Zabieram po dwa maluchy w dalsze części ogrodu, a one dokładnie wiedzą w którą stronę wracać. Lemonkowy z malinową, mają fazę przytulania, najdłużej marudzą gdy reszta padnie, zazwyczaj nie wytrzymuję, siadam obok, a one wtulają się i natychmiast zasypiają. Straszie to miłe. Lusię zaczynamy separować, żeby przestała produkować mleko, więc za mamę robi teraz Iita, absolutnie zafascynowana nowymi domownikami. W przeciwieństwie do kota, który zaczął omijać ten pokój i w zasadzie przeniósł się na piętro. Maluchy zaczynają też lokalizowac dźwięki - podążają za mną gdy idę klaskając w dłonie, na nagłe głośne dźwięki reagują kilkoma krokami do tyłu, więc jeśli będzie padać, zaczniemy puszczać im dźwięki cywilizacji. Dostaną też naszą opatentowaną miseczkę: okrągła, metalowa, wysmarowana w środku masłem. Położona na terakocie wyda niezły hałas gdy szczeniaki będą próbować ją wylizać. Przerobiliśmy z poprzednimi miotami i dość szybko odczula maluchy. Mamy też niespodziankę dla nowych rodzin, dostaną szczeniaki z przerobionym przywołaniem awaryjnym na gwizdek, zaczynamy trening w tym tygodniu.
Poza tym rozpoczeła się inhibicja gryzienia - małe piranie gryzą się po wszystkich częściach ciała, piszczą przy tym oczywiście i uczą się, jak mocno można ugryźć i kiedy przestać. Tworzą się też różne relacje między nimi, tymczasowe, niestabilne układy hierarchiczne. Najbardziej rozczulają mnie rózowa z pomarańczową, nie dość że są bardzo podobne, to również najwięcej czasu spędzają w swoim towarzystwie, śpią też razem przytulone.
Nadal piją kozie mleko, ale coraz bardziej zmieniamy proporcje w stronę mięsa. W piątek przywiozłam z ubojni 20kg chudej wołowiny, zmieliłam, i mamy zapas na trochę, wcinają aż uszy się trzęsą. Za dwa dni przyjedzie indyk, też trzeba zmielić i wprowadzimy drugi rodzaj mięsa. A jutro, jeśli uda mi się kupić, będa w menu kurze łapki. Bardziej do gryzienia niż jedzenia. Aaaa, zapomiałam wspomnieć że Luśka przeszła na wyższy poziom macierzyństwa :) Musimy dawać jej mięso wyłącznie w postaci mielonej, jeśli dostanie w kawałku, natychmiast zanosi do legowiska młodych :)

ps. cieplarnia już prawie gotowa :)



17.05.18 Czwartek
Zmienił nam się stan liczebny, mamy 11 szczeniąt! Iita w nocy wkradła się do legowiska maluchów i już z niego nie wyszła. Na sprzątanie przeniosła się do namiotu, żeby tylko nie wyjść poza ogrodzenie wybiegu. Na szczęście w trakcie drzemki szczeniąt, opuszcza swój nowy domek. Z drugiej strony, czy ja wiem czy to takie szczęście.
W tym roku uparłam się zrobić profesjonalną cieplarkę, w ramach buntu przeciw tekturowym warzywom ze sklepu. Konstrukcja i folia czekają na złożenie, glebogryzarka zrobiła swoje, dziś przywiozłam obornik. Iita jak poczuła zapach, wpadła na teren i dostała głupawki. Biegała w kółko, podskakiwała, tarzała się. Trzeba ją było wykąpać zanim sprzeda perfumy maluchom, ale i tak długo ją wąchały. Ogrodzenie trzeba będzie postawić szybciej niz myslałam.

Rano za to, miałam przygodę. Pojechałam jak zwykle po kozie mleko, do wioski obok, niestety gospodarz zabrał już kozy na łąkę. Spotkałam go po drodze, stwierdził że to bez sensu żebym wracała po połodniu, on mi przyniesie mleko, tylko muszę przez chwilę popilnowac stada, żeby za nim nie pobiegło. Dostałam kijek, zapewnienie że to prościzna i poszedł. Powstrzymać zwierzaki w jedną stronę mi się udało, ale czmychnęły w drugą. Nie przypuszczałam, że kozy tak szybko biegają. Pobiegły na łąkę, ja za nimi, z łąki wbiegły na jezdnię, ja za nimi. Akurat wybrały moment gdy nic nie jechało, ale i tak miałam wizję pakowania zwłok do auta i wmawiania właścicielowi że było jednak 12 a nie 13. Zgoniłam je z drogi gdy nadjeżdżały auta, ale łobuzy poszły na pobliskie tory. Dziękowałam niebiosom że pociągu nie widać, gdy semafor zaczął migać. Zrobiłam z siebie koncertową wariatkę, skacząc, machając rękami i krzycząc na tych torach, wszyscy kierowcy czekający na przejeździe mieli ubaw, ale złośliwe zwierzaki zeszły. Przyszedł po chwili właściciel, zamieniłam kijek na mleko, potwierdziłam że jasne, prościzna i pojechałam do domu nie przekraczając 30 na godzinę i licząc ile mnie to mleko kosztuje, pomijając 25zł dziennie za sam produkt.

Maluchy dziś dostały grzejnik do pokoju, bo na zewnątrz 15 stopni, a drzwi na stałe otwarte. Watson życzy sobie wyjść średnio co pół godziny, więc wolę marznąć niż tak biegać. Po południu za to wyszło słońce a my za nim na taras. Zrobiliśmy pojedyncze sesje chodzenia z każdym maluchem po ogrodzie, żeby poznały trochę większą przestrzeń. A pod wieczór, indywidualne karmienie serkiem homogenizowanym na stoliku, aby przyzwyczaić je do stania w pozycji wystawowej - jutro planujemy pierwsze zdjęcia, żeby ocenić jak się zapowiadają.

Zapomniałam napisac już kilka dni temu - można nas odwiedzać! Jeśli macie ochotę wpaść do maluchów - zapraszamy. Chętnie przyjmiemy prezent w postaci gazet (codzienne, nie prasa kolorowa) :)

16.05.18 Środa
Dziś Wojtek dał mi dzień wolny, czyli w teorii miałam sobie załatwić w Warszawie zakupy (głównie buty, bo Iita zjadła wszystko poza sandałami i adidasami do biegania), wypić kawę i pobiegać z aparatem w parku Skaryszewskim (są młode wiewiórki). Wyszło jak zawsze, czyli po drodze musiałam dowieźć zamówienie barfa do klienta, załatwic kartę miotu, odwiedzić Castoramę, gdzie i tak nie było trójników pcv do rusztowania na zabawki dla szczeniąt. A w drodze powrotnej, stałam 1,5h w korku. Więc dużo z życia szczeniąt nie opowiem, ale zawsze coś. Ponieważ pada i za zimno aby je wysłać na taras, musieliśmy powiększyć i uatrakcyjnić przestrzeń w domu. Dostały trochę nowych rzeczy do poznawania i namiot, w którym natychmiast urządziły sobie toaletę. Nie przeszkadza to jednak Iicie, która urządziła tam sobie jakinię zabaw z maluchami. Chyba ma nadzieję że Luśka jej tam ie wypatrzy i nie pogoni. Trzeba jej przyznać że jest fantastyczną opiekunką do dzieci, potrafi się nimi zajmować aż padną. Jedynie na próby ssania reaguje trochę nerwowo, ale maluchy już powoli zaczynają dostrzegać, że z niej nie da się nic wyssać i większość już nie próbuje.



15.05.18 Wtorek
Niech mi to ktoś wyjaśni. Małe mają 10mkw miejsca przy kojcu. Na środku leży jedna, jedyna zabawka (reszta w kojcu), a na niej 4 kupy! Dlaczego zawsze na zabawkach? Nie trafiłam z kolorem? Ręce człowiekowi opadają, jak codziennie musi prać te same pluszaki. I klapki. Weszłam do kojca, zostawiłam klapki przed, nie zdążyłam się obejrzeć jak oba juz były obsikane. Czasami myślę, że psy w tym wieku sa jak krowy. Krowy mają 4 żołądki, a szczeniaki pewie 4 pęcherze. Budzę je na posiłek - najpierw siku. Zjedzą - znów siku. Monotonia :)
Ale muszę je też pochwalić, że w większości wychodzą poza kojec żeby się załatwić, poza tymi które sa zbyt zaspane. Skóra z lisa wywołała szał, wszystkie chcą na niej spać. Mam jeszcze królicze, tylko muszę je odmoczyć. Posłuchałam rady z netu i posypałam je solą, żeby wyciągnąć wilgoć. Sól wytarta, tłuszcz wtarty, ale skórki sa teraz twarde jak z tektury. Moczę je w wodzie, może zmiękną i rozepnę do wyschnięcia, ale jeśli znacie jakiś sposób na domowe wyprawienie - dajcie znać.

Lusia była dziś na kontrolnym usg u prof. Piotra Jurki (polecam, najlepszy w stolicy specjalista od rozrodu), wszystko jest w porządku, ale że dość chuda, to powoli zacznę ją odstawiać od maluchów. Dostaje 3 kg posiłku na dobę, nie jestem w stanie karmić ją więcej, jelita nie dadzą rady przerobić takiej ilości. Wszystko idzie w mleko a ona chudnie, więc czas zacząć odcinać połączenie z barem mlecznym matki. Zobaczymy jak nam wyjdzie.
Pogoda pod psem, więc większość dnia spędziliśmy w domu, a o poranku, u nas takie widoki

https://www.youtube.com/watch?v=jyRMJVQmJHk&t=1s

https://www.youtube.com/watch?v=JjW5tFmASY0


13.05.18 Niedziela
Zmieniliśmy trochę geografię szczeniakom, i teraz taras jest nazywany krainą wielkich jezior. Kadzidełka z białą szałwią ułatwiają pobyt na świeżym powietrzu, maluchy większość dnia spędziły na tarasie i trochę na trawie. Tu jednak jest bogate mikro-życie i mrówki, koniki polne i co tam jeszcze biega po trawie, trochę psuły przyjemność leżakowania. Wykonaliśmy tez próbę zważenia ich na wadze łazienkowej, nie wiem na ile można jej wieerzyć. Normalnie założyłabym że zawyża kilka kg, ale w przypadku szczeniaków, mam nadzieję że nie. Największy waży 3.3 kg, najmniejszy 2.8kg.
W weekend odwiedziło nas trochę osób, również dzieci, a na jutro zapowiadają się wycieczki z sąsiedztwa. Coś czuję, że trudno będzie je odesłać do domu, dobrze że to nadal rok szkolny.
Przez weekend, sprawność największych przytulanek zdobył zielony piesek i malinowa sunia. Kremowa odkryła kopce krecie i z dużym zacięciem wąchała. Fioletowy, jak to on ma w zwyczaju, zwiedzał okolice kocyka posługując się wewnętrzym kompsem. Czarny dał koncert stulecia, reszta spała grzecznie pod brzozą, gdy on manifestował że ma inne plany. Przeniosłam go do kojca - ta sama śpiewka. Wreszcie wylądował u mnie na kolanach i tak został aż zasnął. Do tego miotu, nie wyobrażałam sobie że można mieć rodezjana bez pręgi, zawsze była to dla mnie jego integralna część, coś jak charakter, ale ten maluch sprawił, że pręga przestała miec znaczenie. Gdybyśmy mieli zostawić sobie psa do towarzystwa, jako kumpla, bez planów hodowlanych, zostałby na bank.
Zapomniałam wspomnieć o lemonkowym, odkrył nowe hobby. Pakuje mi się na kolana, głowę unosi w stronę mojej, a jak się schylam i jesteśmy nos w nos, to radośnie popycha swoim nosem mój. Zdarzyło nam sie to dziś 3 razy, więc zakładam że robi to celowo, ciekawe co mu sprawia frajdę.
Wojtek wrócił, więc mam dziś szansę trochę się przespać. Co prawda i tak ja będę wychodzić z Luśką do kojca i sprawdzać czy wszystkie ssą, ona beze mnie nie wytrzyma tam długo. Zęby poszły w ruch, gdy mleko nie leci odpowiednio szybko, małe piranie nie wahają się ich użyć. Lusia nie zwiewa tylko dlatego, że ja tam jestem. Jak tylko wstanę, ona też. Ale teraz karmimy już co 4h a nie 3, z czego Luśka w nocy, a w dzień my (plus czasem Luśka). Od 2 dni, jeden posiłek to wołowina, od jutra wprowadzamy drugi posiłek z mięsa indyka. Reszta to nadal mleko kozie.
To chyba najfajniejszy moment, maluchy są już kontaktowe, nadal dużo śpią, nie gryzą jeszcze i nie biegają jak szarńcza, cudownie się z nimi spędza czas. I musze też pochwalić Iitę - fantastyczna babysiter, najchętniej spałaby ze szczeniakami w kojcu.



11.05.18 Piątek
Się porobiło. Przeniosłam się w objęcia Morfeusza na materacu przy kojcu, śni mi się coś przyjemnego (pewnie że śpię), i nagle coś mi odgryza łydkę. Fioletowy po cichu wymknął się z kojca i wpakował na materac. Jakim cudem w 2 dni, aż tak urosły im zęby? Fiolet to w ogóle odkrywca, gdyby to był miot na C, dostałby na imię Cortez. Szoruje dzielnie po podłodze zdobywając coraz to dalsze zakamarki i nie piszczy gdy się zgubi, jak potrafi to robić rodzeństwo. Wystawia nos w górę i wywąchuje sobie drogę spowrotem. A nosy mają fenomenalne. Przyniosłam miseczkę z mieloną wołowiną, postawiłam na fotelu i zastanawiam się czy je budzić na posiłek czy nie. Decyzję podjęły same, wywąchały mięso, obudziły się, wyszły same z kojca i jak po sznurku pomaszerowały pod fotel. Żółta zaliczyła nawet nieudaną próbę wspinaczki wysokofotelowej. Jak wróci Wojtek, trzeba będzie znów zrobić przemeblowanie, rozłożyć ogrodzenie i wydzielić im część pokoju. Zwłaszcza że widać już potrzebę załatwiania się w oddaleniu od miejsca gdzie śpią. Tu powinnam dodać gwiazdkę i napisać - nie dotyczy pluszaków. Każda zabawka zostaje natychmiast oznaczona kupą, na najwyższej części, niezależnie gdzie się znajduje. Piorę stały zestaw codziennie - wieczorem zmieniam drybedy i razem z pluszakami do łazienki. Rano pranie wieczornych i od razu tych, które zmieniłam rano. Najważniejszym sprzętem teraz jest pralka. Kiedyś był jeszcze ekspres do kawy, ale nie mam tyle czasu, kupiłam rozpuszczalną :)
Czekam na Sylwię, która przywiezie bezpieczny (podobno) dla szczeniąt preparat BioInsektal i przetestujemy czy opryskane koce na tarasie, odgonią trochę meszki. Jeśli się uda, to robimy wyprowadzkę na wieczór. W planach mam jeszcze pierwsze odrobaczanie.
_________________________________________________________

10.05.18 Czwartek
Byłam pewna że wczoraj rano zrobiłam wpis, ale widzę że tracę kontakt z rzeczywistością. Nadal mam zaległości w spaniu, szans na nadrobienie nie widać. Luśka - odkąd małym wyszły zęby, udaje że to nie jej dzieci, więc podgrzewam mleko, do misek, do pokoju. I pół godziny zabawy, wyjmuję z mleka te, które piją na leżąco, dostawiam gapy, które cięgle się gubią pomiędzy dwoma miskami, pilnuję żeby Iita nie wypiła im mleka, sprzatam kupy (oczywiście że ja), zmieniam kocyki w legowisku, sprzątam po karmieniu, karmię Luśkę, która nagle zrobiła się tak głodna że musi już... I tak dzień cały, i noc. Ok 3 - rozkładam materac, czekając aż małe piranie zasną. 4 - udaje mi się zasnąć, 5- Watson oznajmia że musi do ogrodu. Zdejmuję pieluchę, zasuwam razem z nim, bo jak się położy gdzieś pod krzakiem, to go nie znajdę, dobrze że już świta o tej porze. Wracamy. Zakładam mu pieluchę i idziemy spać. Na chwilę, bo maluchy własnie się obudziły i domagają się posiłku. Bez litości budzę Luśkę i zaganiam do kojca. Pół godziny później, wreszcie idziemy spać. 8.30 smoki budzą się do życia, Luśka domaga się śniadania, Iita wypuszczenia do ogrodu, kot głośnym wrzaskiem oznajmia że zapomniałam mu wczoraj dać kolacji. Na dworze ciepło, myślę sobie - wystawię już małe na taras, nowe miejsce, to szybciej zasną, jak nasikają to wystarczy mop.... 10 minut wytrzymałam z nimi na tarasie i zabrałam znów do domu. Jakieś wredne, kąsające muszki, oblepiły je całe, razem ze mną. Żeby tam zostać, musiałabym cały czas wachlować nad nimi. Nie wiem ile ukąszeń wystarczy żeby wpadły we wstrząs anafilaktyczny, ale pewnie niewiele. Kto mnie aż tak nie lubi, że przysłał tę szarańczę do mojego ogrodu??? Wleciały do domu, szukałam w necie co może je odstraszyć i nie zaszkodzi małym. Olejek waniliowy - przeszukałam szafkę. Jest! Co prawda przeterminowany, ale może to cos da. Śmierdzi wanilią w połowie domu, w drugiej rozmarynem bo jak nie jedno to może drugie zadziała. Muszki dalej naruszają moją przestrzeń powietrzną. Ile to może trwać? Nie będe przecież trzymać smoków kolejne 5 tygodni w domu.
Powoli zmniejszamy ilość mleka, dziś wprowadziłam cielęcinę, zajadały jak szalone. 2 posiłki dziś, jutro wprowadzimy kolejny, więc teraz będzie trochę łatwiej, po mleko muszę jeździć do sąsiedniej miejscowości, mięso mam w zamrażarkach. Dwa filmy mam dla Was:

https://www.youtube.com/watch?v=ZXB2_SbaTBI

https://www.youtube.com/watch?v=RPccx1_HV_4


07.05.18 Poniedziałek
Dziś był bardzo rozrywkowy dzień, ale zacznę od garści informacji.
Jesteśmy w połowie okresu przejściowego. Maluchy nie są już noworodkami, ale jeszcze nie zaczął sie okres socjalizacji. Trzeci tydzień jest takim czasem który nazywam "prawie". Małe prawie widzą, mają otwarte oczy, ale pełna sprawność wzroku pojawi się dopiero ok 7-8 tygodnia. Kanały uszne zaczynają się otwierać, małe prawie słyszą. Dziś na widok zielonego, który gonił pomarańczową i złapał ją za ogon, ryknęłam śmiechem i cała reszta stanęła w kojcu jak surykatki, lokalizując to co usłyszały. Zaczynają się wyrzynać zęby, nadal trwa rozwój układu nerwowego. Machanie ogonem jest jeszcze reakcją na ssanie lub łapaniem równowagi, jako oznaka radości pojawi się pewnie za kilkanaście dni. Wykres encefalograficzny, gdyby go zrobić, nie wykaże różnic między aktywnością a snem. Całe towarzystwo załatwia się już samo, kupki zazwyczaj podstępnie czają się przy wejściu do kojca. Zdarza mi się wdepnąć nagą stopą w nocy. A, dziś udało mi się jedną sprzątnąć, zanim szczeniki w to wpadły. Najważnieszje są pierwsze świadome kontakty między rodzeństwem i początki zachowan socjalnych. Mówiąc mniej formalnie, szczeniaki zaczęły zauważać siebie wzajemnie i poznawać. Tym co mogą, czyli najczęściej "paszczą". Uwieczniłam kilka momentów wzajemnego gryzienia, łapania za łapy czy uszy, ale słychać również szczekanie czy powarkiwanie, gdy brat nadepnie na brzuch lub zbudzi brutalnie ciągnąc za jakiś organ.
Przerzuciliśmy się z dokarmiania butelką na dokarmianie z miseczki. Zabiera to dużo więcej czasu, ale mamy cudowną zabawę. I pół pokoju w mleku :) Zawsze przynajmniej jedna łapa wyląduje w misce, co jakiś czas któryś ją przewróci , no i jest Iita. Czai się w pobliżu i wylizuje resztki mleka z maluchów. W zasadzie po jej pielęgnacji sa bardziej mokre niż po mleku, ale widać że obojgu sprawia to frajdę. Luśka już wie że nie dzieje im się żadna krzywda i pozwala reszcie psów na kontakty z jej dziećmi. Małe smoki stwierdziły że legowisko to nie wszystko i domagają się poznania reszty świata, więc jutro trzeba przeorganizować teren, dziś nie zdążyłam, świat się o mnie upomniał i trzeba było pojechac na konsuktacje i szkolenie. Pod koniec tygodnia, będzie można zorganizować maluchom teren na tarasie lub trawniku, jeśli pogoda dopisze. Najfajniejszy czas się zaczyna :) Jeszcze tydzień i będzie można nas odwiedzać.
Zdjęcia będą, muszę tylko zrzucić z aparatu.
Aha, przypomniałam sobie żeby wspomnieć o Iicie. Zdarza jej sie wyjśc do ogrodu i po 2-3 godzinach orientuję się że jeszcze nie wróciła. I tak od kilku dni. Dziś przeprowadziłam małe śledztwo, żeby sprawdzić co i gdzie robi. No więc, problem z kopcami kretów został rozwiązany. Nie mamy już kopców, są ogromne doły w tych miejscach. Chyba wolałam te kopce. No i za chwile pojawi się problem z prądem. Luśka wykopała dół na trasie gdzie są przewody doprowadzające prąd do domu. Iita wywąchała kabel i próbowała go wyciągnąć z ziemi. Sprawę zasypano, ale coś czuję że to jeszcze nie koniec.
Ps. Informacja dla przyszłych rodzin, Iita jest tylko trochę spokrewniona z maluchami, one na pewno nie będą tak broić :)

06.05.18 Niedziela
Mam skandaliczne opóźnienia w relacji :) Postaram się nadrobić.
Przestałam ważyć maluchy, bo przestały się mieścic na szczenięcej wadze, teraz porównuję ręcznie, w odniesieniu do fioleta, który był i chyba nadal jest, największy. Na koniec stawki spadła pomarańczowa dziewczyna, więc teraz mam zabawę przy karmieniu - dostawiam ją do najbardziej mlecznych sutków. Z karmieniem w ogóle mamy zabawę. Luśka stwierdziła że nikt jej nie pytał o potrzeby macierzyńskie i że ona ma w nosie niektóre obowiązki, jak sprzatanie kup po małych, czy nadmierne karmienie. W zasadzie, karmi tylko po tym jak sama dostanie jeść, więc posłki przygotowuję co 3 godziny. Jak zje - idzie do maluchów, nakarmi, ale ja muszę i tak iść z nią, sprawdzić czy szczeniaki są dostawione do każdego sutka. No i jeśli drybedy są zbytnio zasikane, to księżniczka sie nie położy. Najpierw muszę zmienić posłania. Jak nakarmi, to ostentacyjnie przenosi się na sofę, ale tak, żeby mieć na oku wejście do kojca. W nocy też to ja pilnuję karmienia, nastawiam budzik co 3h, budze Luśkę (przeniosła się do mojego łóżka), idziemy karmić, jak skończy wracamy spać. Zaczynam mieć problem z mięsem. Codziennie schodzi 6 kg, z czego Lusia zjada 3. Wyjmuję z zamrażarek wieczorem, żeby do rana rozmarzło, ale gdzie to wszystko trzymać? Na razie maluchy lecą na mleku, ale jak zaczną jeść mięso, to dojdą kolejne kilogramy. Pamiętam że ostatnim razem, całe towarzystwo dorosłe razem z małymi zjadało 10 kg na dobę. Tylko nie mogę sobie przypomniec gdzie ja to rozmrażałam.
Maluchy już mają otwarte oczy, chodzą, z uszami trochę wolniej idzie, ale gdy wczoraj zagwizdałam na Iitę, to połowa szczeniaków podniosła głowy, więc coś tam już dociera przez te małe uszka. Zaczynają dostrzegać siebie nawzajem i zaczynają pierwsze kontakty poznawcze. Najczęściej polega to na próbie ssania ucha brata czy siostry, zdarzają się też próby wyssania noska. Nadal jednak ich aktywność ogranicza się do jedzenia, załatwiania, krótkich przechadzek po kojcu i spania - 80% czasu.
Są coraz bardziej kontaktowe, wywąchują nas gdy tylko pojawiamy się przy legowisku, czasem nie musze nawet wchodzić, wystarczy że usiądę obok, a one już się budzą i węszą. Czarny chłopak pędzi pierwszy i pakuje się na kolana. Równie kontaktowe są kremowa i różowa suczka, ale cała trójka pierwsza otworzyła oczy, myśle wiec że są najbardziej rowinięte. Moga być najstrsze, to że urodziły się wszystkie w tym samym czasie, nie znaczy że nie ma między nimi różnic w czasie zapłodnienia. Nasienie psa może przeżyć w suce kilka dni, plemniki docierają do komórek jajowych w różnym tempie, więc w różnym czasie dochodzi do zapłodnienia i rozwoju zarodków.
Aha, zaczynają im powoli wychodzić zęby :) Jak na dobre wyjdą, to już chyba nawet siłą nie zaciągnę Luśki do kojca.
Czekając aż Wojtek przywiezie kapustę, na okłady dla Luśki, zabieram się do obróbki zdjęć, bo pewnie czekacie na nowe.
Tymczasem, krótki film z wczoraj:
https://youtu.be/9gAAsM9h3I4


02.05.18 Środa
Faza neonatalna trwa, jeszcze 2-3 dni i wejdziemy w okres przejściowy. Czarny zasuwa na 4 łapkach, reszta próbuje nadążyć, ale chodzeniem jeszcze tego nazwać nie można. Czarny to w ogóle specjalny pies, wywąchuje mnie jak tylko wchodzę do legowiska, pędzi, wdrapuje się na kolana i tam zasypia. Szczeka zawodowo przez sen, reszta popiskuje, mruczy i wydaje inne dziwne dźwięki, ale szczeka tylko on. Różowa już prawie całkiem otworzyła oczy, reszta dopiero ma szparki. Cieszę się względnym spokojem, bo jak już będą widzieć i słyszeć, to dopiero zacznie się zabawa. Skrzypnięcie drzwi je obudzi i tyle będzie ze spania.
Nie powinnam była kupowac wstążeczki w kolorze różowym. Zuza była różowa, Pata była różowa, tradycyjnie, różowe zostają w domu :) No i się zakochałam w obecnej różowej. Wojtek oznajmił że jeszcze jeden pies i się rozwiedzie, ale przy każdym miocie tak mówi, więc już mu nie wierzę. Założeniem było, że w domu już nic się nie zmieści i nic nie zostanie choćbym nie wiem co, mamy poszukać domu na współwłasność lub warunek hodowlany dla suczki.
Lusia się mocno zmieniła. Mam wrażenie że "wspólny" poród, to że siedzę z nią w kojcu gdy karmi, że podaję zagubione szczeniaki, zbudowało mocniejsze zaufanie do mnie. Kiedyś na widok wacika czy termometru znikała za widnokręgiem, a teraz bez problemu mierzę jej temperaturę, czyszczę uszy. Tylko kapusta jest straszna :) Żeby nie miała zastoju mleka, próbuję robić okłady z liści kapusty, ale zwyczajnie się nie da. Kapusta to zło i koniec.
Sporo zabawy mam też z obcinaniem pazurków. Małe jak tylko mnie wywąchają przez sen, to zrywają się i kończy się możliwość cichego załatwienia sprawy. Ruszają się tak szybko, że nie mam mowy aby zrobić to gdy nie śpią.
Dziś wpadła do nas Sylwia, robiłyśmy test zachowania Lusi. Luśka Sylwię zna i kocha, problemu nie było, przywitała się radośnie, ale na wszelki wypadek weszła do kojca, gdy oglądałyśmy maluchy. Po godzinie strwierdziła że może je z nami zostawić i przeniosła się na sofę. Myślę że będzie dobrze, gdy zacznie się czas wizyt.
Aha, mamy celebrytę. Granatowy chłopak pojawia się w kadrze, gdy tylko wezmę aparat do kojca. Mogę robić zdjęcia innym, ale on zawsze się pojawia w kadrze. Fioletowy to wyzwanie, jak tylko celuję w niego - odwraca się tyłem. Mam już kilkanaście zdjęć jego ogona. Jutro znów będe polować :)
Aha, towarzystwo dobija do 2 kg wagi. Przybierają ok 1 kg tygodniowo. Tak jak ja :) Efekt uboczny miotu, zero siłowni, nie ma jak urwac się na rower czy basen, dobrze że ze starszymi psami trzeba wyść na spacer, zawsze to trochę ruchu.



30.04.18 Poniedziałek
Weekend upłynął nam w szaleństwie. Wojtek wyjechał na zgrupowanie kadry przed mistrzostwami, a ja zostałam z całą bandą. Ale najpierw newsy - czarny chłopak jako pierwszy zaczął chodzic na 4 łapakch. Jeszcze to nieporadne, ale daje radę, zobaczycie sami, bo nagrałam :) A różowa suczka zaczęła otwierac oczy. Tyle z ekscytujący rzeczy. Reszta to goowniana robota. Dosłownie. Wczoraj zmieniłam posłanie w legowisku, zaczekałam aż wszystkie zasną, poszłam pod prysznic na 10 minut, wracam i oczy przecieram. Wszystkie chyba w tym samym momencie się załatwiły. 10 kupek, żadna w całości. Rozmazane na szczeniakach, na posłaniu i niestety na łapach Lusi. Żółta ścieżka prowadziła przez cały dom aż do sypialni. Na szczęście nie weszła do łóżka, zadowoliła się swoim legowiskiem. Pralka chodziła przez połowę nocy, a ja w tym czasie prałam ręcznie maluchy. Księżniczka nie raczyła oczywiście mi pomóc. Jak to jest, że ludzką kupę jak znajdzie w lesie, to wchłania w sekundę, a po szczeniakach brzydzi się posprzątać??? Dobra, temat mało smaczny, ale jakoś nie mogę się odczepić. Taka szczenięca kupka, ma wielką siłę przyciągania. Dziś przez dzień cały, nie udało mi się sprzątnąć żadnej w całości. Specjalnie pracuję z laptopem przy kojcu, żeby przyłapać któregoś i od razu sprzątnąć. Porażka. Zanim zdążę nadciągnąć z ręcznikiem papierowym, przynajmniej dwa maluchy przez nią przepełzną. Granatowy pobił dziś rekord. Załatwił się na poręczy, i od razu przez nią przeszedł. Muszę kupić więcej opakowań mokrych husteczek.
No i muszę jednak pochwalić Luśkę, BHP opanowała do perfekcji. Ponieważ zazwyczaj maluchy wchodzą pod drybedy, Luśka zanim wejdzie do kojca, każde wybrzuszenie bada nosem, czy przypadkiem coś się tam nie ukrywa. Cała 10-tka cała :)

Video - pierwsze kroki maluchów:
https://youtu.be/i-OziD2JvxY

27.04.18 Piątek

Zajrzałam na chwilę do dziennika z zeszłego miotu, i okazuje się że się powtarzam :) Wtedy marzyłam o agroturystyce, teraz o najbliższym hotelu, ale najwyraźniej kliniczne niewyspanie nierozerwalnie towarzyszy miotom.
Należy chyba napisac trochę więcej co u maluchów, a nie u mnie :) Niewiele się dzieje, jesteśmy w połowie etapu rozwoju, który zwie się neonatalnym i trwa 2 tyg. W tym czasie maluchy nadal są ślepe i głuche, ale za to mają fantastycznie rozwinięty węch. Węchem rozpoznają mamę ( i mnie). Wolkalizują (zwyczajnie piszczą) gdy są głodne, gdy potrzebują się załatwić - teoretycznie robią to przy pomocy mamy która masuje je wylizując brzuszki. Nasze są jakoś nadmiernie rozwinięte, juz załatwiają potrzeby same. Nadal nie działa im termoregulacja, więc musimy pilnować, żeby nie było im zimno. Nad kojcem jest lampa grzewcza, która pracuje gdy Lusia wychodzi do ogrodu. Kontrolujemy codziennie wagę, żeby pilnować czy i ile przybierają. Na szczęście wszystkie rosną, jedne szybciej inne wolniej, ale możliwośc zespołu słabego szczenięcia już za nami. Lusia je teraz 200% dawki, czyli 2 kg na dobę, nadal w 4 posiłkach, ale za tydzień, gdy laktacja osiągnie maximum, trzeba będzie dorzucić kolejny kilogram.


Ustabilizowały się krwawe wyplywy Lusi, więc ona też jest spokojniejsza, my mamy więcej luzu. Jest już delikatna i nie zdarzyło jej się od wczoraj przydepnąć kogokolwiek. Nadmierna opiekuńczość powoli ustaje, Luśka co jakis czas przenosi się na sofę i odpoczywa, a w tym czasie Iita próbuje zalogowac się w kojcu. Ponieważ Wojtek miał wczoraj audycję nocną, cała banda łącznie z Watsonem przyszła spać do pookoju szczeniąt i ... tak już zostali. Watson w ogóle nie zamierza wracać na swoje legowisko. Lusia toleruje całe to stado. Na szczęście. Problem pojawia się jak w nocy pójdę do łazienki, po powrocie nie mam gdzie się położyć, na moim materacu jest już Luśka z Iitą.
Ponieważ 2-3 razy na dobe dokarmiam małe kozim mlekiem, reagują na mnie tak ja na mamę, gdy wejdę do kojca, budzą się i pęłzną węsząc jak parowóz. Miłe to, choc wiem że o mleko chodzi :)
_________________________________________________________

25.04.18 Środa

Dzięki dziennikowi, wiem jaki jest dzień tygodnia :)
Znów się nie wyspałam, ale o tym może potem. Poranne ważenie wykazało, że fioletowy chłopak osiągnął 910gram. To oznacza, że przed ukończeniem tygodnia, będzie ważył ponad 1 kg! Smok, już się boję co będzie dalej, bo przecież w kolejnym tygodniu będą jeść więcej. Zauważyłam, że weszłam w tryb synchronizacji z małymi, gdy one jedzą, ja też robie się głodna i zaglądam do lodówki. Chyba do rytuału codziennego ważenia, włączę też siebie. Małe powinny przybierać 1 kg tygodniowo, mam nadzieję że ja też nie więcej.
Mamy pełne ręce pracy, a wydawało się że pierwsze 2 tygodnie są najlżejsze. Wstaję ok 8 rano, a ok pół godz. wczesniej przybiega stęskniona Lusia i ładuje się do łóżka. Trzeba się trochę przytulić i wstajemy. Cały rytuał się zaczyna. Nastawiam czajnik na herbatę, a Wojtek kawiarkę na kawę. Nakładam Lusi i Iicie śniadanie, dostają też nasze staruszki czyli Watson i Zuza, bo w tym wieku trzeba już jeść 2 razy. Zostaje Pata, której mi żal, więc ona też dostaje jeść. Oczywiście włącza się kot (Gąbeczka) z trybem syreny, domagając się karmy, więc ładuję miskę. Jak się uda, to zdążę zrobić herbatę, otwieram drzwi żeby towarzystwo wyszło do ogrodu, przy okazji zdejmuję Watsonowi pieluchę. Waciak ma 14 lat i już od jakiegoś czasu nie kontroluje potrzeb fizjologicznych, więc biega w pieluszce. Zabieram się za przygotowanie jajecznicy, ale wtedy wraca Lusia i idzie do legowiska, więc trzeba iść za nią i sprwdzać jak siada. Nadal krwawi z dróg rodnych, co ją denerwuje, więc co chwila się wylizuje, siada, wstaje, idzie w inne miejsce i tak w kółko. Za każdym razem kiedy skupia się na wylizywaniu, nie patrzy jak siada, więc nadal pilnujemy żeby nikogo nie zagniotla. Po jakimś kwadransie, gdy ja dostaję białej gorączki i mam ochotę ją udusić, zmienia mnie Wojtek, żeby uniknąć tragedii, a ja robię śniadanie. Które, oczywiśćie jem w pokoju szczeniąt, żeby mieć je na oku. Potem szybka kawa, przejrzenie wiadomości w telefonie i jeśli Wojtek nigdzie się nie wybiera, zabieram resztę dziewczyn na godzinny spacer.
Wracam i dowiaduję się, że było spokojnie. Zazwyczaj wtedy rozlega się pisk, chyba specjalnie na moją cześć, i po zdezynfekowaniu obuwia i rąk, przebraniu się, idę do kojca. Cała zabawa zaczyna się od początku, Luśka która wyszła z kojca żeby się z nami przywitać, znów wraca i kilka razy wyciągam szczęśliwców, którzy unikneli bliskiego kontaktu z matką. Muszę przyznać, że gdy jest spokojna, to bardzo uważa, ale jak krwawi, to już trzeba uważać.
Wymiana posłań, nastawianie 3 prań, przycięcie pazurków maluchom (co 2 dni, tak szybko rosną), umycie Luśki, dokarmienie mlekiem kozim, przygotowanie kolejenego posiłku Lusi (dostaje 1,5 kg mięsa z warzywami i owocami + suplementy i jajko, w 4 posiłkach na dobę), zważenie maluchów... Zazwyczaj dochodzi pora obiadowa i trzeba nakarmić męża.
I tu zrobię tematyczny skok w bok, bo mój mąż przygotowując się do Mistrzostw Europy, od jakiegoś czasu zmienił dietę na paleo. Wszystkie szybkie danie są obecnie na liście zakazanych, więc robię logistyczny szpagat próbując dopasować się do jego potrzeb. W zasadzie je to samo co psy, tylko one na surowo, szkoda że nie mogę po prostu ugotować mu zawartości psiej miski :)
Po obiedzie zostaję sama z maluchami, więc reszta sierściuchów też przenosi się do pokoju z maluchami. Poza Watsonem, który wykazuje wyraźne obrzydzenie gdy zagląda tam przez drzwi. Ja pracuję, psy odpoczywają. Iita próbuje co jakiś czas wejść do kojca z maluchami, gdy wydaje jej się że Luśka śpi. A wieczorem ja przejmuję pierwsza dyżur i to jest najgorszy czas. Za późno na czytanie, w TV same gnioty jak zwykle. Pamietam że przy poprzednich miotach były masowo emitowane filmy o mutantach. Zmutowane mrówki, węże, pająki... Tym razem mi się upiekło, bywa nawet coś ambitnego, ale to już o takiej porze, gdy nie jestem w stanie myśleć. Większość nocy Luśka chodzi pomiędzy legwiskie, fotelem i sofą, za każdym razem muszę byc w legowisku przed nią i pilnowac maluchów. A czasem to maluchy dają czadu koncertując ile sił w tych maych płuckach.
Ostatniej nocy pojawił się jednak nasz letni WRÓG.
Mucha to jest coś, co należy upolować bez względu na okolicznośći. Luśka widząc muchę w pobliżu, podrywa się i kłapie pyskiem za ofiarą. To samo z resztą robi Pata. Nienawidzę gdy robią to w nocy, zwłaszcza gdy któraś śpi ze mną w łóżku, mozna dostać zawału. Ale gdy robi to Luśka w legowisku, to ja mam nieustający zawał, wtedy nie patrzy ma szczeniaki, tylko zrywa się za muchą. Wojtek powiesił okropne lepy, może to coś da, bo żadnych dyfuzorów przy maluchach stosować nie mogę. Ok 4 rano budzę Wojtka żeby mnie zmienił, i radosnie wskakuję do łóżka, gdzie równie radośnie wskakują na mnie stęsnione dziewczyny. Iita koniecznie musi miec głowe na moim brzuchu albo nogach. Tyle jeśli chodzi o wygodę. Nie wspominając, o Watsonie, który mniej więcej ok 5 domaga się wypuszczenia do ogrodu. Mam wrażenie że ogląda wschody słońca, albo sprawdza czy codziennie sa na pewno o tej samej porze, bo nie rusza się poza schody przed gankiem. I po kwadransie znów muszę wstać żeby go wpuścić. O 8 budzi mnie Wojtek i dziwi się że nie jestem wyspana :)
Miałam taki plan, żeby w sierpniu polecieć na północ Finlandii, fotografować niedźwiedzie, ale co tam Finlandia, teraz marzę żeby wynająć na dobę pokój w hotelu i się wyspać :)))

Obiecuję ustawić balans bieli w aparacie na właściwy, bo widzę że idąc na łatwiznę, kolory mi sie nie do konca zgadzają. Indywidualne zdjęcia powinny już być w piątek.



24.04.18 Wtorek

Dwie nowości. Po pierwsze, pomarańczowa sunia wyszła z legowiska. Nie wiem jak, siedziałam przy komputrze, nagle pisk - oglądam się do tyłu, a ona rozjeżdża się na terakocie przed kojcem. Pojęcia nie mam jak jej się udał ten wyczyn, ale jest niezaprzeczalną rekordziską, nikomu się to nie udało w tym wieku :) Po drugie, czarny chłopiec zaczął szczekać. I jako pół nowości, można dołożyć Iitę, która wykorzystując że Luśka dokonuje zabiegów pielęgnacyjnych w okolicy ogona, cicho podeszła do legowiska i oczami jak spodki, wpatrywała się w maluchy. Potem podeszła, powąchała i ... odskoczyła do tyłu :) Potem powtórzyła to kilka razy, a potem Luśka zauważyła co się dzieje, warknęła i Iitę wymiotło z pokoju.
Muszę jednak przyznać, że najszczęśliwszym wydarzeniem dnia, było przybycie Pana Z Piłą. Prosiłam męża od 2 lat o zrobienie porządków w ogrodzie, wycięcie drzew które wiatr przewrócił, owocowych, które zdziczały itp. Pan Z Piłą przyjechał wycenieć, i po uzgonieniu ceny po prostu wyjął piłę i zrobił co miał zrobić. Anioł nie facet! I jeszcze pozbierał wszystko i złożył w jednym miejscu. Cudownie się oderwać na chwilę od szczeniąt. A potem wrócić :)
Pana Z Piłą, Luśka przywitała merdaniem ogona, gdy spotkali się w ogrodzie. Tak samo ciepło przyjęła weterynarza który przyjechał zrobić kontrolne usg. Sama się zdziwiłam, żadnej agresji macierzyńskiej w stosunku do ludzi, może jeszcze nadejdzie.

22.04.18 Niedziela

Ustalił nam się tryb nocny, ponieważ Wojtkowi wczesniej padają baterie, ja mam pierwszą zmianę, a o 4 rano go budzę i zmiana, ja lecę do łóżka, on do legowiska. Luśka zaczyna coraz bardziej uważać przy zmianie pozycji, ale mimo to dziś udało jej się przysiąść na 4 maluchach na raz. Miałam wrażenie że maleństwa jakoś mało jedzą, więc dostały kozie mleko ekstra, ale sprawdzam tabelki z wagą z poprzednich miotów i widzę że wszystko w normie. Nawet trochę powyżej. Jednak tak pięknie ciągną z butelki, że żal nie dokarmiać :) Starszaki również dziś weszły do pokoju, również Iita, choc nie na długo. Zalęgły się na sofach i udawały że ich nie ma. Luśka patrzyła podejrzliwie, ale też już nie warczała, więc przynajmniej jedno z głowy.
Mam już swoje dwa faworyty, pierwszy to pomarańczowa sunia, która jak jestem w legowisku, pakuje mi się na kolana i tam zasypia. Drugi to czarny chłopak, bezpręgowy, który w ogóle nie piszczy. Nawet jak się gdzieś zgubi, zaplącze w kocyk, spokojnie szuka drogi powrotu i nie rozpacza. Lubi też być na górze, usiłuje wdrapać się na drewniane rurki, które zapobiegają przyciśnięciu szczeniaka do boku legowiska, wspina się na matkę, podejrzewam że pierwszy opanuje wyjście z kojca. Do tego jest słodki :)
Wojtek grozi rozwodem, jeśli zostawię coś z tego miotu... Dobry prawnik poszukiwany!

21.04.18 Sobotat

Noc spędziłam w legowisku pilnując dzielnej mamy. To jej pierwszy miot i jeszcze nie jest bardzo uważna. Gdy zmienia pozycję, zdarza jej się usiąść w miejscu gdzie przed chwilą był maluch. Muszę być szybsza i zabrac go sprzed jej zadu, zanim usiązdzie. Podałam jej też oksytocynę domięśniowo, bo łożysko ostatniego szczeniaka, nie wyszło razem z nim. Gdyby go nie urodziła, mogło by się rozłożyć w macicy, doszłoby do rozkładu i zatrucia organizmu, w tym mleka. Na szczęście rano łożysko zostało urodzone i przestałam się martwić choc jedną rzeczą. Inne to czemu dwa maluchy mają luźną kupę, a reszta normalną. Trzeba było je umyć, bo Lusia jakoś ominęła je przy sprzątanu, co oczywiście wywołało gwałtowny sprzeciw matki. Teraz łypie na mnie podejrzliwie, za każdym razem gdy wchodzę do legowiska. Luśka opanowała też perfekcyjną komunikację ze swoim personelem. Gdy jakiś maluch odpełznie za daleko i się zgubi, piszczy patrząc na mnie. Gdy ja zwrócę na nią uwagę, przenosi wzrok na szczeniaka, wskazując o którego chodzi. Personel – czyli ja, sprawnie przysuwa malucha do mamy i mamy pełną współpracę.

Maluchy mają dwa ulubione miejsca, jedno jest pod kocem przy wejściu do legowiska, drugie w narożniku pod brybedem. Za każdym razem gdy je liczę, kilku brak i trzeba szukać tam. Uparły się i koniec. Wybiorą się na wyprawę, a wrócić już samodzielnie nie da rady i wtedy trzeba je teleportować bliżej baru. A własnie, Luśka wygląda po porodzie jak modelka, martwiłam się nawet czy ma wystarczającą ilość pokarmu, bo listwa mleczna nieznaczna, ale kontrola wagi małych potwierdziła że rosną. Teraz korzystając z okazji że wszyscy śpią, też dołączę się do drzemki, niewiadomo kiedy będzie kolejna okazja.

20.04.18 Piątek

Noc upłynęła na czekaniu. Wojtek miał nocną audycję, pogoda była pod psem, więc byłam pewna że TO tej nocy. Luśka jednak poczekała do rana, aż oboje będziemy padnięci i wtedy rozpoczęła akcję, dramatyczną ucieczką pod jałowiec. Ileż ja się jej nawołałam! Wlazła do wykopu i ani myśli wyjść. Weszłabym za nią, ale nie było jak. Na szczęście Iita zaczęła szczekać na kogoś za bramą co wywabiło ją z krzaków. Natychmiast dostała obrożę i smycz. I już nie popełniłam tego błędu, żeby puszczać ją luzem po ogrodzie.

Pierwszy chłopak urodził się kilka minut po 10, ostatni ok. 20. Początek był najtrudniejszy i mimo że lemonkowy piesek nie był największy z całego stada, Lusia piszczała wypuszczając go na świat. Cała reszta wyszła już mniej boleśnie. Pierwszy raz, po 14 latach od mojego pierwszego miotu, urodził nam się szczeniak bez pręgi. I tak chyba długo nam się upiekło. Ostatni maluch urodził się po 4h od poprzedniego, bez worka owodniowego, z płucami pełnymi płynu. Serce nie biło mu już w momencie urodzenia, mimo to probowałam go reanimować. Lusi nie poddawała się dłużej niż ja, wylizywała, popychała nosem, nie pozwalała mi go zabrać nawet wtedy, gdy był już zimny. Musiałam poczekać aż zaśnie.
Ostatecznie, mamy 10 szczeniąt, 4 wzorcowe suczki, i 6 piesków, z czego 1 bez pręgi i jeden ze zrostem w ogonku.

19.04.18 Czwartek

Obserwuję zmiany charakterologiczne u Lusi, nagle zaczeła się desperacko przytulać. Chodzi za mną wszędzie, co chwila ociera się o nogę, w nocy musi całym ciałem przylegać do mnie, a jej głowę mam na brzuchu lub klatce piersiowej. Marzę żeby na noc wynając pokój w hotelu. Sama J Od kilku dni widać ruchy szczeniąt przez powłoki brzuszne. Iita obwąchuje ją z mieszanką zainteresowania i głębokiego szcunku, przestała po niej skakać i zachęcać do zabawy. Posiłki dla Luśki dzielimy na 6, w każdym 250g mięsa, bo większa dawka na raz się nie zmieści. 1,5 kg mięsa na dobę, a jak zacznie się intensywna laktacja, będzie wchłaniać po 3 kg. Jeśli ktoś zastanawia się czemu szczeniaki kosztują ile kosztują, to również dlatego J .



16.04.18 poniedziałek

57 dzien ciąży, czyli jeszcze chwila została. Porodówka od tygodnia w gotowości, spali już tam wszyscy poza Luśką. Ta patrzy na nią z miną – chyba nie myślisz że tam??? Prawdopodobnie urodzi w łóżku. Albo na sofie J Dziś pierwszy raz udało mi się ją tam wsadzić, weszłam z miską mięsa i dała się przekupić. Jest jeszcze opcja z dołem pod oknem. Luśka kopie w miejscu gdzie robiły to wszystkie nasze ciężarne, ale udało jej się osiągnąć głębszy poziom. Wczoraj żartem powiedziałam jej, że tam nie będzie rodzić, bo pod jałowcem jest za ciemno, a dziś zauważyłam że dokopała się do kabla doprowadzającego prąd do domu. Przy kolejnym miocie zabiorą się chyba za fundamenty. Iita dzielnie pomaga, wczoraj w porodówce wylądowała poduszka (w szczątkach) i donica z ziemią. Może chciała obsadzić Luśce legowisko? Dziś Zuza zjadła tam kość, więc trzeba było wymienić kocyki. Jesteśmy w gotowości, wstążeczki, rękawiczki, waga, nić do zawiązywania pępowin, butelki i sonda do dokarmiania w razie czego (tfu tfu), prześcieradła i ręczniki, notes, lampa na podczerwień, kominek pełen drewna. Pozostaje skoczyc do biblioteki i kupić zapas smietanki do kawy.