Dziennik miotU
21.10.09 - sroda
Dom jest taki pusty bez maluchów. Ciągle mi się wydaje że tylko spią gdzies i zaraz zacznie się szczekanie, sikanie... Watsonek stracił blask w oczach i tylko na spacerze jest radosny i aktywny, w domu zaszywa się na swoim fotelu i smutnym wzrokiem patrzy w dal. Zuza z Sabą nie mają już obowiązków macierzyńskich i domagają się organizowania im czasu.
Dziękuję wszystkim przyjaciołom, znajomym i sympatykom, za miłe słowa o dzienniku, mam nadzieję że wniósł trochę radosci do waszego życia. Niniejszym zamykamy nasz miotowy pamiętnik.
Do przeczytania następnym razem !
20.10.09 - wtorek
Ostatni dzień razem. Przy okazji załatwiania różnych spraw na Wybrzeżu, postanowilismy podwieźć Indiego do nowej rodziny, nie czekając weekendu. Prawdę mówiąc, w weekend już bym go nie oddała, choc i tak było ciężko.
Dzień rozpoczelismy przed 5 rano, nawet Indi nie bardzo chciał wstac, nie wspominając o toalecie na zimnym sniegu. Potem kawa i szybko do auta. O 10 bylismy już w Chełmnie, gdzie umówilismy się na spacer z Kasią i jej Tajgą - malinową suczką. Mała natychmiast nas poznała i zaczeło się szleństwo. Wąchanie z Zuzą, Sabą, Watsonem, nami, no i oczywiscie gonitwy z Indim. Oboje wytarzali sie w błocie, obgryzli sobie uszy, łapali za ogonki... Aż szkoda było się żegnać. Mamy nadzieję na kolejne spotkanie.
Potem sniadanie i przyjazd do kolejnej Kasi. Indi od pierwszego kroku poczuł się jak u siebie. Odnalazł kuchnię i wszystko co nadawało sie do jedzenia w zasięgu pyszczka. Zostawilismy go w dobrych rękach, ale wracalismy w smutnych nastrojach.
19.10.09 - poniedziałek
Psich szaleństw ciąg dalszy. Watson przeżywa drugą młodosć. Indi wstaje rano i pierwsze co robi po wyjsciu z łóżka, to wita się z Watsonkiem. Potem przez resztę dnia nasladuje go we wszystkim. Razem wychodzą na toaletę, razem jedzą, i razem mordują przyrodę nieożywioną. Czasem dopuszczają do zabawy dziewczyny, ale widać wspólnotę płci. Watsonowi bardzo się podoba być alfą i omegą dla małego brzdąca. Na spacerze niestety małe łapki nie nadążają za dużymi i Indi smętnie biega przy nas wypatrując gdzie pobiegły starszaki. Gdy w pobliżu nie ma Watsona, jest tez maltertowany przez matkę i babcię Sabę, które za punkt honoru wzięły sobie nauczenie go moresu.
18.10.09 - niedziela
Wrócił prąd i normalne życie. Zaczelismy nawet sprzątać, ale już widać że przy Boyu nie ma to sensu. Mały dostał nowe imię - Indi/Indiana, ze względu na bezstresowy charakter i zamiłowanie do brawurowych przygód. Co dzień przerabiamy poszukiwanie zagubionej arki - kapcie nad ranem dematerializują się w nagły sposób, a kocia miska kilka razy na dobę teleportuje się z parapetu na psi ponton. Próbowalismy już musztardy dijon doprawionej pieprzem i chili, rozsmarowanej po misce - bez skutku. A w zasadzie z marnym skutkiem, bo Indi miał wieczorem lekką biegunkę. Po tych testach, kot dostaje jesć na tarasie.
Mały rozpuszczony ostatnimi grupowymi noclegami, nie daje się wygonić z łóżka. Czekamy aż padnie po zabawie i delikatnie, po cichu przenosimy go na posłanie, a potem na palcach - do łóżka. Kwadrans później już mam mokry, zimny język w uchu. Wygoniony, wraca jak bumerang. Przyznam jednak, że nie wkładam serca w zganianie go z łóżka :) Cudownie jest mieć małego szczeniaczka wtulonego w szyję, zwłaszcza że nowi własciciele zapowiedzieli iż będzie spać w łóżku - nie mam wiec wyrzutów sumienia.
14.10-17.10.09 sroda-sobota
Niespodziewana snieżyca pozbawiła nas prądu (wody i ogrzewania) aż do soboty. W tym czasie dużo się wydarzyło. We srodę wrócił do nas Boy i od razu trafił w spartańskie warunki. Wieczór spędzilismy przy swieczkach, obserwując z niedowierzaniem jak bardzo zaprzyjaźnił się z Watsonem. Ta dwójka jest prawie nierozłączna, Wati stał się dla małego bohaterem do nasladowania i bardzo mu się to podoba. Niewiarygodne, biorąc pod uwagę jak bardzo Wati nie lubi szczeniąt i jak nie pozwolił podejsć do siebie nawet ostatniemu Paj-owi. Bawią się obaj w mordowanie liska-pluszaka, biedny lisek przechodzi zgon kilka razy na godzinę. Mały bezkarnie wiesza się Watsonowi na uszach i wyciąga mu fafle, jednego tylko Wati nie puszcza płazem - skoku na grzbiet z nienacka, w srodku nocy. Wtedy budzi nas szczekanie i wiadomo że Boy za chwilę przyjdzie poskarżyć się do łóżka. Spimy wszyscy razem na materacach rozłożonych przed kominkiem i wszystkie psiaki są szczęsliwe. My trochę mniej.
13.10.09 wtorek
Paj-ączek pojechał do nowego domu, a my czekalismy na pierwszy telefon nowej rodziny, czy to na pewno pies a nie szatan. Okazali się jednak pełni wyrozumienia dla jego obuwniczej pasji i swędzących dziąseł. Po wejsciu do nowego domu, od razu ukradł Aurze (suczka mix rr) wędzony ogon i bezstresowo zagnieździł się na jej posłaniu. W niedzielę zaczyna psie przedszkole, czekamy na wiesci czy zaproszą go ponownie :))
12.10.09 poniedziałek
Okazało się że jeden szczeniak daje się we znaki bardziej niż dwa. Nie ma kumpla do zabawy więc Paj (jabłkowy chłopak) zmusza do niej nas. Natura chyba się pomyliła, on powinien być suczką, namiętnosć do obuwia ma iscie damską. Przednia zabawa, ukrasć buta i uciekać z nim a pani goni. Działa za każdym razem. Pajączek zmusił nas do szybkich porządków i jedzenia na stojąco. Pozostawienie czegokolwiek na stole kończy się katastrofą:)
Ostatnią noc spędził z nami w łóżku, zagryzając poduszką.
11.10.09 niedziela
Pożegnalismy Gucia. Dostał nowe imię Tango, i tak jak można sie było domysleć, postawił cały dom do góry nogami. Nowa przyjaciółka Salsa (też rr) całkowicie zapatrzona w niego, razem szaleją. Sunia beagle na razie z dystansem patrzy jak mały wykrada jej wszystko z miski. Niecierpliwie czekamy na zdjęcia :)
10.10.09 sobota
Pożegnalismy nasz postrach kretów, czyli Umpapę - będzie mieć na imię Uma :) Im mniej szczeniaków, tym bardziej Zuza zachowuje się jak szczeniak. Toffikk oswoił się już z biegającymi żywymi pociskami i czasami nawet daje sie im pociągnąć za ucho. Przetestowalismy nowe danie - kurze łapki. Walka była zacięta, Gucio wyciągał Zuzi z pyska wszystkie po kolei, zjadł dużo za dużo, ale jemu nic nie szkodzi.
Równie dużo emocji wzbudziła gotowana ciecierzyca. Myslę że będziemy ją zabierać na wystawy w ramach smaczków :)
09.10.09 piątek
Wykopalisk ciąg dalszy. Maluchy znajdują nawet to, czego nigdy nie mielismy. Rano gdy weszłam do pokoju, najpierw przywitał mnie Gucio z kołnierzem z woreczka foliowego, a w legowisku znalazłam dwa odważniki, stare zardzewiałe metalowe odważniki po 500 g, których - przysięgam - nigdy nie miałam!
Bylismy na długim spacerze w lesie z maluchami, Zuzą i Toffikiem, które szalały nieprzytomnie. Maluchy z podziwem patrzyły na te akrobacje, a Paj zapatrzony w Toffika usiłował go dogonić. Potem mielismy je z głowy na resztę dnia, maluchy padły. Oczywiscie na fotelu, który już do niczego sie nie nadaje:)
08.10.09 czwartek
Pozostała trójka rozrabia za dziesiątkę :) Przyjechały dzis 3 tony piachu do budowy i maluchy oszalały ze szczęscia. Było kopanie w piachu, ganianie się w piachu, skoki w dal w pachu, skoki w górę w piachu... całe nasze życie skupiło się na górce z piachem. Po południu odnaleźlismy tam również kolekcję narzędzi, które maluchy rąbnęły robotnikom, 2 pary rękawic roboczych, najlepsze buty Wojtka, parę moich skarpetek, smycz skórzaną, firankę z pokoju, gąbkę (nie wiem skąd) i pieczątkę firmową :) Spore zapasy piachu maluchy przyniosły na sobie do domu. Mamy też pamiątkowe slady psich łap, które odbiły się w zastygającym betonie. Wieczorem przyjechala do nas na weekend Agnieszka z Toffikiem i maluchy zajęły się wujkiem.
07.10.09 sroda
Porzeczkowy piesek, domowo Indi - zobaczymy jakie dostanie nowe imię - pojechał do nowego domu. Mój ulubieniec ostatnio, będziemy za nim bardzo tęsknić. No, Wojtek może mniej, mały miał upodobanie do jego uszu, każde schylenie kończyło się z Indim przy uchu :)
Reszta miała indywidualne korepetycje, zabierałam je z Zuzą na spacer, obecnosć mamy zdecydowanie podnosi walecznosć maluchów, nawet wielki owczarek za płotem nie jest taki straszny. Gucio odziedziczył nierodezjanową cechę Zuzy - uwielbia szczekać.
Pogoda senna i reszta dnia upływa nam na wylegiwaniu się.
06.10.09 wtorek
Dzień upłynął na próbach wywabienia upiornego zapaszku z gUliwera. Zaczęło się niewinnie, wyszlismy na spacer do naszego lasu i na okoliczne łąki. Psiaki na początku jak zwykle szalały, a potem 2 gdzies zniknęły. Ponieważ znają już drogę do domu, nie dostalam zawału na miejscu, tylko spokojnie zaczęłam je wołać. Sabci również nie było widać, pewne więc że zawieruszyły się razem. Po kwadransie zaczęłam sie już niepokoić, zabrałam pozostałą dwójkę do domu i wróciłam po zguby. Odnalazły sie na wielkiej pryzmie kompostownika, ktos sobie usypał mały Everest z zepsutych jabłek, chleba, makaronu... jednym słowem smierdząca góra smieci - dla psów, spełnienie wszystkich marzeń. Paj, czyli jabłkowy piesek dał się odwolać, choć nie bez negocjacji, przybiegł ze splesniałym ziemniakiem w zębach, ale przybiegł. Gucio natomiast ani myslał dac się złapać, pożerał jak najszybciej, najwiecej jak sie da, zanim zamnką się bramy raju. Zdążył się kila razy sturlać z tej górki, wymazać na zielono, wsadzić łapy w resztki substancji organicznej, a na koniec radosnie się wytarzał. Nie było mowy żeby dobrowolnie wrócił, wzięty na ręce i po 100 metrach postawiony spowrotem, znów pędził do smieci. Trzeba było wziąć na ręce 12 kg cuchnącego, rzucającego się psa i dotargać 500 metrów do domu. Ubrań nwest nie prałam, poszły od razu do smieci, a Gucia trzeba było wykąpać, co stanowi materiał na kolejną długą opowiesć...
05.10.09 poniedziałek
Dzień upłynął całkiem spokojnie do południa. Sniadanko, tradycyjne dokarmianie się w sadzie, przekopanie warzywniaka, trenowanie mięsni szczęk na fotelu... Po południu zabierałam szczeniaki do naszego lasu obok, gdy Umpapa upolowała kreta. Wiem, to nieprawdopodobne ale udokumentowane na zdjęciach. Wychodził z kopca gdy go capnęła zębami. Zastanawiam się czy oddać ją nowej rodzinie, a przynajmniej czy nie podniesć ceny. Na wynajęciu jej do eksterminacji kretów mogłabym zbić majątek :) Mam nadzieję że przez ten ostatni tydzień który u nas jest, upoluje jeszcze kilka.
Następne 2 godziny miałam z głowy, pozostała reszta ganiała ją po całym ogrodzie z szalonym zapałem. Po 2 godzinach gdy wszystkie ledwo żyły, zabrałam resztki kreta, i od godz. 16 aż do 22 wszystkie spały jak zabite, z przerwą na kolacje.
03-04.10.09 sobota-niedziela
W sobotę było dosć chłodno i odeszła nam ochota do wyjazdu do Warszawy, pojechalismy do naszego najbliższego miasteczka na socjalizację. Psiaki zabieralismy parami, na pierwszy ogień poszedł porzeczkowy z gUliwerem. Dużego wrażenia na nich nie zrobiło nic poza pociągiem. Najfajniejsi byli ludzie z reklamówkami, nie spodziewający się ataku ze strony takich maluchów. Początkowe achy i ochy przerodziły się w szybki trucht, gdy okazało się że szatkują reklamówki i wyciągają co się da, głównie mięso :) Najedlismy się troche wstydu, niektórzy pytali czy my ich nie karmimy i czy to forma dozywiania :) Porzeczkowy ma czasami momenty uporu, potrafi się zacietrzewić w swoim zdaniu i nie ma miejsca na negocjacje. Znalazł sobie dąb z dużą iloscią opadłych żołędzi i żadna siła nie zdołała go oderwać od konsumpcji. Na szczęscie nie zaszkodziły mu, choć zjadł całkiem sporo, na wszelki wypadek nie dostał kolacji. Pomarańczowa sunia i jabłkowy piesek, nie do odróżnienia bez zaglądania pod ogon, tropiły swoich poprzedników, ciągnęły dokładnie ich sladami. Zaczęły się też gonitwy za rowerami. Nauczeni poprzednią parą, omijalismy tym razem okolice sklepów i obyło się bez dokarmiania.
W niedzielę kolejne spotkanie z wisniowym psiakiem, czyli domowo Boy-em. Mały zrobił sie odważny ponad miarę, widać że samodzielna socjalizacja w nowym domu jest o wiele skuteczniejsza niż grupowa u nas. Powalił na łopatki buldoga angielskiego, a poprzedniego dnia jak sie dowiedzielismy, nauczył się pływac i nurkować. Czekamy co będzie dalej, a tymczasem nowy portret Boya i Nali, można obejrzeć na ich stronach.
28.09 - 02.10.09 poniedziałek - piątek
Kolejny tydzień z czwórką łobuzów minął tak szybko, że nawet nie nadążam uzupełniać dziennika. Aktywnosć im z wiekiem rosnie, apetyt również. Do tradycji weszło sprawdzanie kociej miski i starszych psów. Kot nabawił się nerwicy, cztery skaradające się podstępnie potwory sprawiły, że kuweta nie jest już odwiedzana od tygodnia. Węchem sprawdzamy gdzie też Gąbeczka załatwiła się dzisiaj. Gucio (Guliwer) vel Tango (zapowiedział że na Tango zgadza się jako na drugie imię :) zalągł się na jednym z foteli w salonie. Przywiązał się do niego emocjonalnie i chyba razem z Guciem będziemy musieli oddać jego rodzinie fotel. Wieczorem awanturuje się jesli jest zajęty :)
Porzeczkowy piesek zapowiedział że przeprowadza sie do kuchni. Zabrał w zęby kocyk i korzystając z chwili nieuwagi założył sobie bazę pod stołem. Wywąchał już gdzie trzymamy psie smakołyki, obejrzał spiżarkę i bardzo lubi towarzyszyć w przygotowywaniu obiadu. W czasie posiłków musimy je jednak zamykać w innym pokoju, cztery na raz potrafią sciągnąć ze stołu obrus razem z obiadem, co zdażyło im się dwukrotnie. Pstrąg zniknął zanim zdążyłam powąchać, nawet sałata w oliwie nie leżała dłużej niż 10 sekund. Za drugim razem były to nalesniki. Sprzątając podłogę z burczącym żołądkiem, obiecałam sobie że trzeciego razu nie będzie.
Zaczęlismy powoli indywidualne sesje treningowe, maluchy umieją już robić siad. Co prawda ich inteligencja wzrasta na widok smakołyka, bez jakos nie rozumieją o co chodzi, ale to dopiero początki edukacji. Próbowałam uczyć je w grupie, ale konkurencja jest za duża, wolą wdrapywać się po nogach do torebki ze smakołykiem zanim dostanie je brat, niż grzecznie siedzieć. Raz udało im się nawet sciągnąć ze mnie spodnie, teraz posiłki niosę w starych dzinsach z paskiem :)
Do tradycji weszło też zaskakiwanie nas rankiem. Wchodzimy rano do ich pokoju z niezmiennym pytaniem - skąd one to wzięły? Codziennie na podłodze pełno jest białego sniegu, raz styropian, innym razem wnętrznosci wielbłąda-zabawki, piłeczki z materiału, poszatkowana książka lub cokolwiek innego. Ostani poranek upłynął na sprzątaniu szczątków pampersów, które wyciągnęły z szuflady, a poprzedni nad resztką firanki, wiszącej co najmniej metr nad podłogą. Z utęskniem czekamy na koniec ząbkowania.
Pogoda nie nastraja do robienia zdjęć, a i maluchy za szybko biegają żeby nadążyć za nimi obiektywem. Jak tylko będzie pierwszy słoneczny dzień, zrobimy sesję zdjęciową, bo sporo urosły. Weekend planujemy spędzić w Warszawie, oglądając różne cywilizacyjne wymysły, oraz na polach mokotowskich, miziając się z przechodniami. Zapraszamy wszystkich starych i nowych znajomych :))
27.09.09 niedziela
Spełniło się moje marzenie, wyspałam się po raz pierwszy odkąd urodziły się szczeniaki. Po 9 tygodniach :)) Wojtek wrócił z nocnej audycji o 7 rano, wstałam więc i posprzatalismy pokój, a potem spowrotem do łóżka, licząc na jakąs godzinę spokoju. Wstałam o 10, maluchy jeszcze spały. Sniadanie było więc dosć spóźnione. Potem, co weszło nam już w zwyczaj, udalismy się do sadu na drugie sniadanie. Maluchy domagają się owoców, dostały tradycyjnie po gruszce, 2 głodomory dogryzły jeszcze jabłkiem. Potem kilka godzin szaleństwa i prób odwrócenia uwagi od placu budowy i kabli. Po południu zabralismy pozostałą czwórkę na pola Mokotowski - do parku w centrum Warszawy, gdzie bylismy umówieni ze znajomymi. Stawił się Toffik z rodziną, Cybamon z Tebą i Boy z Marysią - wisniowy piesek który wczoraj nas opuscił. Poznał rodzeństwo i nas od razu i oszalał ze szczęscia. Po pierwszych niesmiałych spojrzeniach na okolicę, maluchy poczuły się jak u siebie. Nawiązalismy też kontakty z innymi przedstawicielami ras, najlepszym kumplem do zabawy (zwłaszcza dla Cynamona) okazał się JRT, poznalismy też beagla, doga niemieckiego i innych kosmitów. Było sporo rowerzystów, rolkarzy i piszczących dorosłych głaskających wszystkie maluchy. Większe pieski poczuły się troche zaniedbane, mam nadzieję że nam to wybaczą. Zdjęcia ze spaceru w galerii 9 tygodnia.
26.09.09 sobota
Oj dużo się działo. Rano, podczas gdy my walczylismy z morzem żółtym w pokoju, maluchy dorwały worek z cementem. Po kwadransie cała zawartosć worka była na psach. Napracowalismy się żeby je odczyscić zanim zamienią się w biegające bryły betonu. Po 3 godzinach pogoni i mycia na przemian, maluchy były lsniące i pachnące. Po czym natychmiast zabrały sie do kopania kolejnych dołów w ogrodzie. Po południu, gdy po wisniowego pieska przyjechała jego nowa rodzina, po myciu nie było nawet sladu. Rozważalismy powieszenie ich na sznurze i użycie trzepaczki do dywanów, bo przy każdym gwałtownym ruchu opadały z nich tony kurzu. No i te uszy - one przemycają ziemię ogrodową na posłanie własnie w uszach. Zuza na widok odjeżdżającego Boya powiedziała - jednego gówniarza mniej :) Jednym słowem nie przejęła się wcale. Obserwujemy u niej regres do wieku szczenięcego, domaga się głaskania i nieustannych pieszczot, zaczeła nawet próbować wchodzić na ręce i kolana.
25.09.09 piątek
Czarny piątek, jak nazwał go Wojtek. Podczas gdy ja przyjemnie spędzałam czas w szkole, maluchy wykończyły mi męża. Wojtek miał nocną audycję, więc rano postanowił przespać się jeszcze z godzinę. Maluchy w tym czasie sciągnęły doniczkę z kwiatkiem, rozsypały ziemię, przewróciły miskę z wodą, wbiegły w to błoto, a potem opracowały metodę wejscia na sofy i fotele. Testowy fotel poległ zupełnie, żółta skóra przestała być żółta, i w zasadzie skórą też być przestała. Reszta mebli miała czarne stopy na tapicerce. Do tego zdarzyły się i kupki, więc całosć wyglądała na pewno zachwycająco. No i poszatkowana rolka papierowego ręcznika i 2 książki. Jak wróciłam nie zauważyłam jednak nic podejrzanego, tylko Wojtek wyglądał jak po maratonie.
23-24.09.09 sroda, czwartek
Zakończylismy kwarantannę i gdy wracam po zajęciach, zabieram maluchy na indywidualne spacery. Znamy się już z psami sąsiadów, tymi mniejszymi :) Te większe są bardzo intrygujące, ale maluchy wolą najpierw podrosnąć zanim pójdą na konfrontację. Porzeczkowy chłopak zdecydowanie woli spacery bez obroży, musimy negcjować za każdym razem. Gucio (gUliver) za to wyprowadza mnie - bierze smycz w zęby i zasuwa do przodu :) W weekend przesiądziemy się też na osobiste miski, bo korzystanie ze wspólnych zaczyna rodzić konflikty, nie każdy jest taki szybki. Najlepszym placem zabaw jest garaż w trakcie budowy. Górka z piaskiem nie jest już górką, stemple zostały obgryzione, worki z cementem obsikane, no i nie boimy sie już betoniarki ani piły. Tylko ekipa budowlana jakos nie jest zachwycona, ale jak ktos zostawia kanapki za blisko gruntu, sam jest sobie winien :)
22.09.09 wtorek
Biegunki po jabłkach ciąg dalszy. Poranne sprzątanie po wesołej nocy nie należało do przyjemnosci, na szczęscie koło południa wszystko wróciło do normy. Porzeczkowy piesek był zaintrygowany pracami budowlanymi, co kilkanascie minut musielismy go wyciągać z górki z piachem, żeby nie został zamurowany :) Do nowego domu pojechała nasz miss miotu, czyli Utkana Z Marzeń. Dla mnie to było najcięższe rozstanie, to moja ukochana sunia, mam nadzieję że nie bedzie tęsknić za mną tak, jak ja za nią. Takie przeżycie czeka Wojtka w sobotę, gdy pojedzie jego faworyt. Dzis jednak wisniowy piesek dał nam w kosć, zjadł upolowaną przed Gąbeczkę (nasza kotka) mysz. Sądząc po zapachu zaawansowanego rozkładu, nie była to dzisiejsza mysz. Nie dał sobie wyciągnąć zwłok z pyska, zwiewał przez rabatki i połykał w biegu. Mam nadzieję że mu nie zaszkodzi. Zastanawiam się czy nie przesadzilismy z BARFem, może lepiej było karmić tylko suchą karmą? Pamiętam jak Watson po zmianie żywienia na surowe mięso, po tygodniu zaczął polować na indyki sąsiada, z doskonałym rezultatem. To był najdroższy indyk swiata, choć wmawialismy włascicielowi że to indyk gonił Watsona i tak nieszczęsliwie się potknął że upadł i złamał sobie szyję. Niestety nie uwierzył że indyk wstał i powtórzył to jeszcze 2 razy:)
Będziemy sledzić na bieżąco sukcesy w polowaniach naszych pociech.
21.09.09 poniedziałek
U nas same zmiany. Zaczęła mi się szkoła, na szczęscie tylko przez 3 tygodnie, wracam do domu o 15. Do tego czasu maluchami zajmuje się Wojtek. Nie wiem co chłopaki robią, ale przez godzinę po powrocie zajmuję się sprzątaniem po ich zabawach. Mamy też ekipę budowlaną w ogrodzie, maluchy zapoznały się z betoniarką i cementem. Jeszcze tydzień, i będa umiały same zrobić sobie budę :))
Sciągnęły ze stołu jabłka i wieczorem się zaczeło....
20.09.09 niedziela
Dzis pojechalismy do miasteczka z psiakami - pojedynczo. Niektóre dały się pogłaskać obcym, inne nie. Duże zainteresowanie wzbudziły motory i auta, największe bar z kebabem. Wszystko oczywiscie na rękach, kwarantanna jeszcze przez tydzień. Łatwo nie było, zwłaszcza z chłopakami, bo ważą już po 10 kg z kawałkiem.
Gucio był dzis smutny - jego rodzina nie zgłosiła się po niego, ale za to był miziany w podwójnej dawce i dostał pozwolenie na leżakowanie z panią na sofie :) Zuza z Sabą miały wyjątkową fazę wychowawczą i cały dzień męczyły maluchy. Szkraby ledwie zipiąc w panice chowały sie pod meble. Zuza po 2 tygodniach spokoju nagle przypomniała sobie że jest matką. Dostała dzis indyka (zaczyna tracić siersć z opóźnieniem), zamknęłam ją w domu na czas konsumpcji żeby nie oddała małym. Zjadła i udając nbiewiniątko poszła do małych i zwymiotowała im wszystko. Musielismy ganiać szczeniaki i wyciągać kosci z gradła. A potem Zuzka w ramach akcji odwetowej postanowiła karmić mlekiem:) Co niektórzy postanowli uzupełnić żołądki malinami.
19.09.09 sobota
Nasza jagodzianka, czyli jagodowy piesek (Uszaty Psotnik) pojechał do domu. I znów zrobiło się smutno, ale reszta maluchów skutecznie poprawia nastrój. Gucio stracił partnera do gryzienia i jest trochę sfrustrowany, bo nikt inny nie pozwala się tak bezkarnie ciągnąć za uszy. Zuza nie wykazuje niepokoju, nawet jakby poprawił jej sie humor, zawsze łatwiej opędzić się od szesciu niż od dziesięciu potworów. Nie ustają prace budowlane, coraz to inne rosliny w tajemniczy sposób znikają, a w różnych niespodziewanych miejscach pojawiają się tunele ziemne :) Maluchy prawie codziennie wymagają przepłukania oczu, tyle w nich piachu i ziemi. Opróżniły już prawie cały warzywniak ze zjadalnych rzeczy, zostały jedynie pory, więc teraz buszują w sadzie zbierając opady.
Dostalismy zdjęcia od Roxi, rozrabia
na całego, gania kota i zagustowała w kocim jedzeniu. Na zdjęciu nowy kumpel z którym mieszka.
18.09.09 piątek
Na dzień dobry miła niespodzianka, sprzątania nie było tak dużo jak zwykle, mimo 7 psów, tylko 2 kupki i kilka kałuż :) Za to po sprzątaniu następne atrakcje. Zazwyczaj w połowie całe stado (które w trakcie sprzątania dostaje jesć na zewnątrz) dobija się do tarasowych drzwi. Dzis było inaczej, po porządkach otworzylismy drzwi i nic. Nic nie widac i co gorsza nic nie słychać, rozpoczelismy poszukiwania pełni złych przeczuć (jak jest cisza, to napewno cos broją). Połowa siedziała zadomowiona w wełnie mineralnej z kradzionymi pomidorami w zębach, reszta demolowała warzywniak. Nie wytrzymałam i pobiegłam po aparat, jak wróciłam zastałam juz tylko dwa łobuzy, reszta uzupełniała zapasy.
Potem nastąpiły 2 godziny hasania po łące, a my w tym czasie naprawialismy ogrodzenie warzywniaka, zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało po południu. Uboot team ze wszystkim sobie poradzi :) Następnie planowane zaznajomianie z rowerem. Obiekt w statyce został obwąchany, nastapiły próby odgryzienia pedałów, a gdy już wszystkie wypróbowały zęby na szprychach, zaczęłam chodzić prowadząc rower. Najlepszą zabawą było biec tyłem przed rowerem, skacząc co chwilę na przednie koło. Odkrylismy przy okazji matodę na "produkcję" pręgi na bezpręgowym rodezjanie :) Potem wsiadłam na rower i zaczęłam objeżdżac ogród, co wywołało lekki popłoch, stanęłam więc i zostawiłam jeszcze rower do "obwąchania". Ze zgubnym zresztą skutkiem, bo po kwadransie okazało się że małe przegryzły tylną oponę.
Na podwieczorek był biały serek z płatkami owsianymi i jogurtem, a jak wróciłam z wodą, po umyciu misek, cała banda siedziała grzecznie przed domem gryząc wykopane marchewki. Te maluchy są żywym przykładem że BARF to najlepszy sposób żywienia psów :)))
Wisniowy chłopak dostał ksywę Lawenda, drzemki spędza własnie w krzewach lawendy, więc jest najczęsciej brany na ręce, bo cudownie pachnie. Reszta woli wrzosy, ze zgubnym skutkiem, oczywiscie dla wrzosów. Jak tylko wszystkie pojadą do nowych domów, czeka nas sporo pracy w ogrodzie.
17.09.09 czwartek
Maluchy skończyły 8 tygodni, czas był więc na drugie szczepienie. Jeszcze tydzień kwarantanny i będzie można poznawać resztę swiata. Psiaki nie mogą się doczekać, dom i ogród już znają jak własny ogon, więc nudzą się całymi dniami. Wyglądają za bramę na drogę, włamały się do zakątka budowlanego i poszatkowały wełnę mineralną, obgryzły jodłę i całe w żywicy wytarzały się natychmiast w kretowisku. Mają teraz czarne klejące plamki na całym ciele, które nie sposób wyczyscić.
Najważniejszym wydarzeniem dnia dla nas, był odjazd sliwkowego pieska ( Uzbrojony W Ogon), a dla psów nowe menu w postaci cielęcych kosci. 3 godziny obgryzania, miałam więc czas posprzątać porządnie pokój maluchów. Po dokładnym obgryzieniu zaczęła się zabawa kosćmi, ganianie w koło i zabieranie sobie nawzajem. Przy okazji wytarzały się w tłuszczu, więc wszystkie "pachną" teraz starym mięsem i żywicą. Niby wciąż jest ich aż 7, ale jak to wydaje się mało... Gucio (Guliwer) i Boy (Ustawicznie W Biegu) tarzały się dzis na łące, jak dorosłe, szczęsliwe psy. W ogóle nie wyglądają już jak kluski, tylko jak małe rodezjany. Zuza nauczyła je szczekać, więc co jakis czas rozlega się mały koncert :)
Jutro mamy w planach zaznajomienie się z rowerem.
16.09.09 sroda
Przy sprzątaniu porannym, nie widać różnicy w ilosci szczeniaków, pozostała reszta stara się nadrobić "luki produkcyjne". Za to wreszcie zgadza się ilosć maluchów :) Zawsze jak sprawdzałam czy są wszystkie, wychodziło 9 i trzeba było szukać tej jednej gapy. A teraz stan się zgadza. Wojtkowi zdarzyło się raz zapomnieć i biegał w popłochu po ogrodzie szukać dziesiątego:)
Po południu przyjechała rodzina po waniliową sunię, domowo Roxi. Będzie mieszkać ze starszym kolegą, Cane Corso, podobno już się zakumplowali, a mała zwiedza powoli dom. Trzymamy kciuki za bezproblemową aklimatyzację i żeby też nie tęskniła :) Reszta poszła spać wymęczona przez dzieciaki.
15.09.09 wtorek
Smutny poranek, bo nadeszło pierwsze rozstanie, wyjechał lider naszej małej drUżyny, biała sunia, czyli Uwimana, domowo Nala. Nawet zdjęcia pożegnalnego nie mam, bo robilam aparatem bez włożonej karty pamięci:) Nala była motorem wszystkich zabaw i prowodyrem rozrób, bez niej jest tak spokojnie, jakby połowy miotu nie było. Bardzo za nią tęsknimy, ale wygląda na to, że ona za nami raczej nie :))) Ma starszą koleżankę - Lexi, z którą zaprzyjaźniła się od razu w drodze do nowego domu, a tam czekał kolejny rodezjan Hunter, który również entuzjastycznie ją przyjął. Nala będzie wystawiana, więc mamy nadzieję że niedługo spotkamy się na wystawie.
14.09.09 poniedziałek
Maluchy poszły spać o północy i wstały 5.15 rzeźkie i wesołe. Przez kwadrans próbowałam złapać resztki snu, ale rozległ się głosny rumor i trzeba było skończyć negocjacje. Psiaki przesunęły fotel na srodek pokoju, zastawiał dojscie do stolika i regału z płytami, zeszłam w samą porę.
Osmio- tygodniowe szczeniaki składają się w 90% z zębów i pęcherza moczowego, reszta to dodatek nie warty wspomnienia :) Najsłodsze są gdy spią, całkiem fajne gdy się budzą lub zasypiają, najchętniej na człowieku. Wspinają się na kolana, liżą ręce, twarz, żeby potem znienacka złapać zębami za nos lub ucho. Najciężej jest rano, stęsknione, uwieszają się po kilka na każdej nogawce, próbują doskoczyć do twarzy i przywitać się. Trzeba uważać bo o wypadek nie trudno, małe wchodzą pod nogi, łatwo nadepnąć, wpychają się do drzwi, gdzie też łatwo przytrzasnąć. Ale w druga stronę również, dzis schylałam się po miskę i w tej samej chwili wisniowy potwór podskoczył - zostałam pyszczkiem znokautowana w oko :) No i te fazy głupawki ...gdyby zbudować taki duży kołowrotek jaki mają chomiki, wsadzić tam szczeniaki rano, to wyprodukowany prąd zasiliłby małe miasto.
W południe wrócił Wojtek i
wstąpiła we mnie nadzieja, że jakos dożyję do wtorku, a wieczorem przyjechali własciciele jednej z suczek i zrobiło się już całkiem wesoło.
13.09.09 niedziela
Dziura pod modrzewiem powiększyła się do rozmiaru psa. Malinowa sunia przyniosła skąds nieżywą nornicę, raczej znalazła niż upolowała. Wiem już jak wyglądałby Guliwer, gdyby był czarnonosy - chłopaki odkopały zasypane ognisko :) Uwimana wskoczyła dzis z rozbiegu na grzbiet stojącej Sabuni, ta mała ma charakterek chyba lepszy niż Zuza. Ustawianie jej przez matkę i babcię skończyło się tak, że to ona je ustawiała :) Mamy też jedno posłanie mniej, a ogród wygląda jak po zamieci snieżnej, przestałam już nawet sprzątać, zrobimy porzadki jak maluchy wyjadą.
Psiakom znudziły się już zabawki i szukają innych atrakcji. Dostały skórki wołowe dla psów, po jednej dla każdego i miałam je na 2 godziny z głowy. Oczywiscie ta sąsiada jest najlepsza, skończyło się tak, że 9 skórek leżało na ziemi, a cała banda ganiała za jedną:) Dzwięki jakie wydają z siebie w czasie zabawy sprawiają, że czekam na wizytę TOZu:)
12.09.09 sobota
Do południa padało i niechęć do wyjscia nawet na zadaszony taras była duża. W południe odwiedził nas Eter - 5cio miesięczny rodezjan. Najpierw pogoniła go Zuza, a potem on zaczął rozrabiać i maluchy pochowały się pod meble, wiec wspólnej zabawy nie było. Po południe już słoneczne, zaczęły sie kolejne prace ziemne. Podziemny parking pod oknem, który Zuza wykopała jeszcze przed porodem, powiększył się o kolejny poziom. Nie przeżył tego jałowiec, zasypany doszczętnie pół metrową warstwą ziemi. Były bliskie spotkania z kotem, wisniowy piesek zarobił łapą po pyszczku, co wyglądało dosć komicznie, bo kot pacnął go z 10 razy, zanim maluch otrząsnął się ze zdziwienia. Ran widocznych nie ma, tylko urażona kocia duma. Kot mimo że nie ucieka też jest w stresie, odkąd maluchy zaczęły sie panoszyć po domu, przestał korzystać z kuwety :)
Na kolację maluchy dostały swój ulubiony zestaw, czyli biały ser z bananem, miodem, płatkami owsianymi i jogurtem.
Niespodziewanie 2 rodziny odwołały rezerwację, więc 2 nasze psiaki są wolne.
11.09.09 piątek
Wojtek wyjechał na 3 dni, a na mnie padł blady strach :) - sama z tymi potworami.
Ponieważ zaczelismy nowy tydzien życia, pojawiły się kolejne zmiany - maluchy spią krócej i rozrabiają dłużej. Wstają o 6 rano, ja próbuję wynegocjować z kwadrans. Sprzątanie i o 7 sniadanie, potem szaleją do 8, idą spać i wstają już o 9. No i szaleją aż do obiadu - 13.00. Nie ma szans na chwilę dla siebie.
Waniliowa z Pomarańczową sforsowały nowe ogrodzenie warzywniaka, Pomarańcza przybiegła do domu z rzodkiewką w zębach, rzuciłam się do ogrodu liczyć straty, a tam Waniliowa uroczo z rozdeptanymi pomidorami na uszach i tym radosnym wyrazem pyszczka - mamusiu, zobacz jaka fajna zabawa :) W takich chwilach zawsze mam dylemat - ratować co się da czy biec po aparat. Namiętnosć do pomidorów zwyciężyła, zwłaszcza że to już ostatki. Chłopaki za to załapali bakcyla do samochodów, mamy już pierwsze nieudane próby przegryzienia opon, ale wszystko przed nami. W ogrodzie pogrom, nie wiem jak to działa, ale szczeniaki wybierają bezbłędnie najcenniejsze okazy. Nie ruszą dereni których mam kilka, za to na liscie ogrodowych przebojów jest złota odmiana perukowca i rzadka odmiana krzewuszki, która pierwszy raz przeżyła zimę. Szczeniaków chyba nie przeżyje. W domu najlepszy do żucia jest fotel, a z rzeczy zabronionych picie z wiadra gdy myję podłogę. Całe szczęscie że płyn jest organiczny i nie zawiera chemii. Wieczorem, gdy zabierałam się do uzupełniania dziennika - niespodzianka, awaria prądu. Maluchy nakarmiłam przy swiecach, ale ze sprzątaniem już był problem. Trzymanie swieczki nad podłogą w poszukiwaniu kałuż, gdy maluchy skaczą na rękę było zabawne tylko przez chwilę, machnełam więc ręką. Wyniosłam się z pokoju, bo nawet nie widać było który gryzie, maluchy zaraz poszły spać, a ja czekałam na swiatło, żeby posprzątać. No i pytanie - co można robić po ciemku, samemu w domu, gdy nie ma prądu? Telewizor i książka odpadają, porządki również. Tak sobie pomyslałam że atak terrorystyczny nie jest potrzebny, wystarczy zamknąć elektrownie żeby człowiek przestał sobie radzić, cywilizacja uzależnia :)
10.09.09 czwartek
Wykopków czesć dalsza. Dół pod modrzewiem osiągnął już imponujący rozmiar, wpada tam pół psa. Maluchy zupełnie nieźle to zorganizowały, mają dyżury, jeden kopie a reszta stoi wokół i kibicuje, próbując nie dać się zasypać. Jak jeden kopiący się zmacha, zastępuje go drugi. Pod jałowcem powstał konkurencyjny dołek, więc prace budowlane pewnie zwolnią tempa.
Mielismy też atrakcje żywieniowe, łobuzy odkryły opadłe sliwki, zagryzły gruszkami i efekt był łatwy do przewidzenia. Na kolacje dostały prewencyjnie gotowany ryż z kurczakiem, marchewką i czosnkiem.
Wieczorna wycieczka autem była atrakcyjna przez chwilę, zanim dojechalismy do miasta, maluchy już spały :)
09.09.09 sroda
Bardzo spokojny dzień, udało mi się nawet skosić kawałek trawnika. Maluchy przez 3 tygodnie zapomniały już kosiarkę i znów był popłoch. Kilka niesmiałych prób podejscia do warczącego smoka, ale jednak nie zakończone sukcesem. W zasadzie trudno sie dziwić, psy mają dużo czulsze nosy, a kosiarka spalinowa :)
Za to po wszystkim, bardzo im sie podobało hasanie po krótkiej trawie. Mamy nową dziurę pod modrzewiem, maluchy dostały też w przerwie suszone płucka, co jednak nie wyszło im na zdrowie, wieczorem kupki były na miękko.
Jutro pierwsza podróż autem do miasta, bedziemy oswajać się z jazdą i nowymi dźwiękami - na razie przez okno. Pomarańczowa jako weteran na pewno bedzie dawać dobry przykład. Łapka już doszła do siebie :)
Powoli dociera do nas że zostało tylko kilka dni do pierwszych rozstań ...
08.09.09 wtorek
Poprzedni dzień Wojtek zamknął dzień stwierdzeniem - mamy w domu 34 uszy:)
Rano okazało się, że w nocy dzieciaki zdjęły wszystkie obróżki i mielismy mały problem z identyfikacją do kogo te uszy należą. Na szczęscie są tatuaże, ale nawiedziła nas wesoła wizja jak mówimy do nowych włascicieli - proszę sobie znaleźć swojego :)) Jola Schwien była tak miła, że wpadła do nas przeprowadzić testy osobowosciowe Volharda. Cały miot wypadł dosć podobnie, z niewielkimi indywidualnymi rezultatami w poszczególnych testach. Wyniki poniżej.
Lp. |
PIES | A |
B |
C |
D |
E |
F |
G |
H |
I |
J |
max |
1 |
Pomarańczowa | 3 |
3 |
2 |
6 |
4 |
5 |
3 |
3 |
3 |
6 |
3 |
2 |
Biała | 3 |
3 |
3 |
6 |
4 |
3 |
4 |
3 |
3 |
6 |
3 |
3 |
Waniliowa | 5 |
6 |
5 |
0 |
4 |
4 |
4 |
4 |
3 |
4 |
4 |
4 |
Malinowa | 4 |
4 |
3 |
6 |
5 |
5 |
4 |
4 |
3 |
6 |
4 |
5 |
Porzeczkowy | 3 |
3 |
3 |
6 |
4 |
2 |
4 |
3 |
3 |
6 |
3 |
6 |
Wisniowy | 4 |
3 |
4 |
6 |
5 |
6 |
1 |
4 |
3 |
4 |
4 |
7 |
Jagodowy | 4 |
5 |
3 |
0 |
4 |
6 |
1 |
4 |
3 |
4 |
4 |
8 |
Jabłkowy | 4 |
4 |
2 |
0 |
4 |
2 |
4 |
4 |
3 |
4 |
4 |
9 |
Sliwkowy | 5 |
6 |
3 |
0 |
4 |
6 |
1 |
4 |
3 |
3 |
3 |
10 |
gUliver | 4 |
3 |
3 |
6 |
4 |
3 |
4 |
3 |
3 |
3 |
3 |
Wynik 0 w tescie D oznacza, że wystąpiła reakcja jakiej test nie przewidział - mianowicie brak reakcji :)
Skorygowalismy tez statystyki miotu, wszystkie zgryzy są nożycowe, zeszły już wszystkie jąderka, krótsze pręgi sa w tej chwili zadowalającej długosci, offsety są niewidoczne przy luźnej skórze, a więc w chwili obecnej cały miot jest wystawowy.
07.09.09 poniedziałek
Pogoda piękna
więc cały dzień w ogrodzie. Maluchy znają już więszkosć terenu, więc energia idzie głównie nie na poznawanie a na "zmianę kształtu otoczenia". Jedząc obiad, ze zdziwieniem zauważylismy przez okno, jak stado przelatuje przez warzywnik, kotłuje się w ziołach i gania ogórki. Udało się zrobić tymczasowe ogrodzenie, a maluchy pachniały przez resztę dnia bazylią i rozmarynem. Przeszlismy już fazę walki i kompromisu, zaczyna się faza zobojętnienia. Na początku walczyłam o rosliny, odwracałam uwagę psiaków, a teraz już po początkowym "nie!" machamy ręką mówiąc "dobra, zjedzcie sobie ten fotel", albo "posadzę jeszcze raz tego perukowca" .
06.09.09 niedziela
Dzis dla odmiany faza niejedzenia, zużycie karmy spadło o 1/3, może dlatego że mniej szaleją na dworze. Po południu wyszło słońce i dopiero wtedy zaczęły się harce. Maluchy wchodzą w miejsca gdzie ciężko je zauważyć, pod żywopłot czy pod auto. Każdy oczywiscie gdzie indziej, gdy sa na zewnątrz biegam co chwila i liczę czy stan się zgadza. U sąsiadów też jest mały szczeniak, który co najmniej 2-3 razy dziennie rozpaczliwie piszczy, a ja wtedy dostaję zawału i sprawdzam czy to którys z moich.
Mielismy tez chwilę grozy, pomarańczową sunię użądliła pszczoła lub osa, przednia łapka spuchła potężnie.
Zanim przebilismy się przez korki (Warszawa wracała z weekendu) i dojechalismy do lecznicy, opuchlizna już zeszła. Będziemy jeszcze przez kilka dni obserwowac tę łapkę. Mała była bardzo dzielna po drodze i bardzo zainteresowana mijaną okolicą.
05.09.09 sobota
Bardzo spokojny dzień, przerwa w wizytach i jakby spokojniejsze maluchy. Może niskie cisnienie działa również na nich. Przycielismy pazurki, skontrolowalismy wagę, zapoznalismy je ze szczotką i pogmeralismy kontrolnie w uszach :) Tusz już się ukruszył i tatuaż zaczyna być widoczny. Maluchy wypatroszyły kolejną zabawkę, a że pokój już poznały dokładnie, a na dworze pada - nudzą się. Z nudów obgryzają scianę i wszystko co się da. Trwają walki o piszczące zabawki i skarpetkę Wojtka. Wizyta Toffikka przebiega niezauważalnie - nie zbliża sie do tej częsci domu gdzie sa maluchy :)
04.09.09 piątek
Wykopalisk ciąg dalszy. Stary kompostownik, zasypany i obsadzony, został triumfalnie odkryty i przekopany. Szaleństwa w piaskownicy, wykopana mata z dna. Wyciągnięta marchewka i pomidory z warzywniaka. Do znalezisk należy tez stara ogrodowa rękawica, donica z sadzonkami i pudełko po serku - nie wiem skąd. Gwiazdą dnia jest biała sunia, wytropiła matkę z babcią w kącie ogrodu, gdzie dostały kurczaka. Zuza na jej widok natychmiast uciekła z obiadem w pysku i schowała się w krzaki, Saba nie zdążyła. Mały szczenior nie tylko zabrał jej jedzenie, to jeszcze nie pozwolił go sobie odebrać, Sabcia przyszła na skargę i do końca dnia nie zajrzała do maluchów.
Teraz biała z jagodowym leczą bolące zęby, a wszystko to efekt polowania na jabłkowego brata. Zaczaiły się z dwu stron i w podskokach chciały na niego wskoczyć, ale ten spryciarz się położył, a one wpadły na siebie nawzajem, a punktem kontaktowym były otwarte pyszczki.
Z niepokojem patrzymy na prognozy pogody, jesli dłużej popada, czeka nas remont domu :) Czekamy więc na słońce i na Toffikka, który ma wieczorem do nas przyjechać i zostać 2 dni. Maluchy będą szczęsliwe, Toffikk pewnie mniej :)
03.09.09 czwartek
Tatuaże już za nami, wszystkie maluchy mają zielone uszy :) Za kilka dni numery zaczną być widoczne. Zaliczylismy też przegląd miotu, czyli formalnosci
za nami. Teraz pozostaje nam czekać na metryki. Nawiązano pierwsze kontakty międzygatunkowe, Gąbeczka została gromadnie obwąchana i przegoniona po ogrodzie. Nowe, sliczne plażowe piłki nie przeżyły nawet minuty, nie pomyslałam że przecież cienka guma to zaproszenie dla psich zębów, ale za to było to najweselsze pół minuty dzisiejszego dnia. Jutro dostaną skórzane, może pobawią się trochę dłużej. Zmaltretowały kilka krzaków wrzosów, odkryły że najlepsze do zabawy sa korzenie, na szczęscie i tak planujemy we wrzesniu nowe dosadzenia.
Zrobilismy też sesję zdjęciową w pozycji wystawowej, zdjęcia można już obejrzeć na stronie miotu.
02.09.09 sroda
Maluchy dostały dzis pierwsze szczepienie (Nobivac Puppy), w zasadzie nawet go nie zauważyły. Odwiedzili nas również przyjaciele z Niemiec z Samem - border collie, który o dziwo, zupełnie nie bał się szczeniaków, czuł jednak respekt przed ich mamą :) Maluchy po obwąchaniu goscia zajęły się sobą. To chyba nie jest jeszcze etap zainteresowania innymi psami.
Zdemontowalismy resztę ogrodzenia ogródka, po tym jak w dzikim pędzie, nie zuważywszy sitaki, bęcały w nie jeden po drugim pyszczkiem. Odkryły dzis piaskownicę - nie wiem czemu tak późno, zawsze tam była - i rozpoczęły wykopaliska archeologiczne. Wieczorem wydłubywalismy im piach z nosa, ucha i innych otworów. Krecie kopce również cieszą się dużym zainteresowaniem, co z mojego punktu widzenia jest ogromną zaletą, aczkolwiek sukcesu w polowaniu nie przewidujemy.
Jutro wielki dzień - tatuaże. To bedzie pierwsze bolesne doswiadczenie w ich życiu, nie licząc gryzienia się nawzajem.
01.09.09 wtorek
Dzis dzień nauki, jedzenie w plastikowej misce, podchodzenie do warczącego auta, nauka picia wody prosto z węża ogrodniczego i ganianie pani ubranej w zimowy płaszcz :)
Maluchy nie przestraszyły się ani dziwnego ubioru ani straszenia. Auto było obchodzone z pewnej odległosci po uruchomieniu, ale po kilku minutach juz nie stanowiło atrakcji. Zdjęlismy częsć ogrodzenia z ogródka dla szczeniąt bo i tak nie chciały tam siedzieć. Przemeblowalismy go trochę i udało się przyciągnąć ich uwagę na jedno popołudnie. Są też pierwsze próby włamania do warzywniaka, ale trudno się dziwić, to przecież dzieci Zuzy :)
31.08.09 poniedziałek
Nasza koncepcja idealnego hodowcy
- powinien mieć mop zamiast trzeciej ręki, i umiejętnosć jednoczesnego zbierania kupek i zatrzymywania pędzącego stada przed wbiegnięciem w nią. No i małe laboratorium z amfetaminą albo kran z redbullem.
Nasz rozkład dnia - 7 rano pobudka, zabieram namoczonę karmę, wchodzę do pokoju maluchów i staram się dotrzeć do drzwi na taras, zanim odgryzą mi stopy :) Zostawiam na tarasie maluchy zajęte sniadaniem, w tym czasie ja i Wojtek sprzątamy kupki, zmywamy morzez żółte, potem myjemy podłogę w trakcie wsciekłego dobijania sie do drzwi, co oznacza że potwory juz zjadły. Nastawiamy pranie i otwieramy drzwi. Maluchy wpadają do pokoju, a my idziemy sprzątać taras, bo nie wszystkim chce się schodzić rankiem na mokrą trawę. Potem 1,5-2 godziny szaleństwa. Nadzoruję maluchy czekając z utęsknieniem aż się zmęczą. Potem mam godzinę przerwy na sniadanie i nakramienie dużych psów. Jak zaczynam miec wolne i siegam po książkę, natychmiast się budzą i zaczynamy zabawę. Testujemy nowe zabawki, zabieram je pojedynczo do innej częsci domu żeby uczyły się być same, przebieramy w różne dziwne ubrania, żeby nie bały się ludzi w płaszczach czy o kulach, zaznajamiamy z rowerem, odkurzaczem, kosiarką.... Tak nam schodzi do południa. Potem 2 godziny drzemki, a ja mam do wyboru ugotować obiad czy zabrać resztę psów na spacer :) Różnie to bywa. O 2 pobudka, maluchy wstają, ja zaczynam sprzątać, dostają obiad i demolują ogród do godz. 16, znów idą spać a ja mam 2 godziny spokoju. O 18tej dostają podwieczorek, serek z jajakiem, bananem i jogurtem lub inne atrakcje. Zazwyczaj też zabieramy je już do domu, zaczyna się robić chłodno i grasują jakies dziwne małe muszki. Teraz następuje nasielenie działań niszczących, nie wiem czemu w porze wieczornej i porannej są najaktywniejsze. Suczki nauczyły się otwierać szufladę w komodzie, na szczęscie tylko te najniższą, ciągną za uchwyt, a potem próbują wejsć do srodka. Na szczęscie jeszcze nie sięgają, ale za tydzień, będę musiała przeniesć gdzies posciel. Dwa największe łobuzy z chłopaków, czyli wisniowy i gUliver, cały wieczór zaczepiają resztę rodzeństwa, biała sunia szaleje po pokoju jak tornado, a pomarańczowa z uporem maniaka próbuje wejsc na sofy. Jak wreszcie się zmęczą, możemy posprzątac i zjesc kolację, a potem zaczyna się od początku. O 20 znów wstają, godzinę później dostają kolację i naładowane nową energią wsciekają sie do 22-23. Potem znów sprzątanie, mycie podłogi, rozkładanie gazet na noc. Maluchy zostają w pokoju na posłaniach, nie wsadzamy ich do kojca bo i tak umieją już z niego wychodzić, więc stoi otwarty. Przygotowanie sniadania na następny dzień i czas na uaktualnienie strony, obejrzenie zdjęć, czy pracę zawodową. Dobrze po północy idziemy spać i dziwimy się jak szybko mijają tygodnie.
30.08.09 niedziela
Pierwsze polowanie za nami. Dżdżownica została wytropiona i po krótkiej pogodni zwycięsko rozszarpana. Żaba miała szczęscie, zdążyła wejsć pod taras.
Maluchy mają dwie bardzo aktywne fazy - o poranku i późnym wieczorem, w trakcie dnia są bardziej spokojne. Dzis szalały po ogrodzie jak małe torpedy, straciłam nadzieję, że nowe krzewy i rosliny doczekają kolejnego sezonu. Grill z przyjaciółmi wprawił je w szaleństwo, bylismy podstepnie atakowani po kostkach i łydkach, były nawet próby przewrócenia stolika. Mimo podziwu dla ich determinacji, nie moglismy przecież dać im dania z grila. Dostały jak zwykle namoczoną karmę, ale okazało się że jest za mało. Dosypałam suchych chrupek - po raz pierwszy, pełna obaw czy ich zainteresują, ale były zachwycone. Nareszcie cos, co można jednoczesnie gryźć i połknąć. Jabłkowy piesek zaskoczył nas pomysłowoscią, wpadł do miski z otwartym pyskiem, zgarnął sporo chrupek jak koparką, a następnie schował się za fotel, wypluł wszystkie i przystąpił do konsumpcji pojedynczo. Od jutra jeden posiłek będą dostawać suchy.
Trenowalismy też z wiatrówką, paniki nie było, połowa nawet nie nie zwróciła uwagi na nasze strzały. Któtki mecz tenisa był bardzo wesoły, wszystkie chciały dopasć piłeczkę :) Jutro zapoznanie z wielkim odkurzaczem.
29.08.09 sobota
Zgubiłes cos cennego? Nie wiesz gdzie położyłes klucze? Wynajmij nasz zespół Uboot - znajdujemy wszystko co jest schowane! Ekspresowa usługa!
Rano znaleźlismy rękawice bokserskie Wojtka, w kałuży, twierdzi że były dobrze schowane - od 2 miesięcy nie mógł ich znaleźć. Obok wszystkie książki z dolnej półki i pół koca wyciągniętego przez malutki otwór w skrzyni:) W ciągu dnia padał deszcz, więc wyjscia do ogrodu nie było, tylko krótkie wypady na siusiu - i to nie wszystkie chciały sobie moczyć łapki. Rozrabiamy więc w domu. Porzeczkowy dzis był wyjątkowym łobuzem, wywąchał kocią kuwetę i organizował ucieczki z pokoju, do psiego raju. Sabunia upatrzyła sobie wisniowego pieska i pół dnia go maltretowała wychowawczo. Większosć grzecznie sygnalizuje poddaństwo, ale nie on, dyskutowali zawzięcie przez godzinę. Wieczorem maluchy dostały po małym udku z kurczaka, oczywiscie to sąsiada było dużo lepsze, więc kłótniom nie było końca. Tylko gUliver schował się ze swoim pod szafkę, dzięki czemu w spokoju skonsumował swoją porcję. Potem oczywscie poszedł na szaber i zabrał którejs dziewczynie, ale ganiała go przez cały pokój, więc nie było łatwo. Dzięki temu zapanował względny spokój, maluchy nagryzły się za wszystkie czasy i zostawiły w spokoju fotele. Rano poszatkowały poduszkę z gąbki i znalazły kawałek styropianu, więc pokój wyglada jak w trakcie remontu.
28.08.09 piątek
Maluchy wyglądają juz jak miniaturowe pieski, a nie jak kluski :) Mielismy dzis znów socjalizację dzwiękową, czyli manewry odrzutowców na niebie. W niewyjasnionych okolicznosciach zaginęła częsć zabawek, które maluchy miały na tarasie, zastanawiamy się co łobuzy z nimi zrobiły. Psiaki rankiem domagają się wypuszczenia na dwór i nie straszna im mokra trawa. Większosć schodzi z tarasu na trawnik załatwić potrzeby, tylko zaspane gapy nie chcą za daleko chodzić i zostają na tarasie.
Szczenięta reagują już na widok człowieka, biegną i radosnie merdają ogonkami. Pominę milczeniem to co sie dzieje jak dobiegną...
Ryż z gotowanym kurczakiem i marchewką wywołał istne szaleństwo, maluchy zignorowały nawet Zuzę. Wylizały miski do czysta i sprzątnęły podłoge, mimo że brzuszki zrobiły się okrągłe. To było obżarstwo. Ale jutro na sniadanie karma, ciekawe czy nie zastrajkują. Maliny z krzaka i borówki też znalazły akceptację.
27.08.09 czwartek
W nocy zaskoczyła nas burza, o dziwo maluchy nie piszczały, zeszłam więc zobaczyć czy wszystko w porządku - wszystkie grzecznie siedziały schowane pod sofą, cichutko, widać było że wrażenie pogoda zrobiła, mam nadzieję że nie nabawiły się fobii:) Dzień zaczelismy od drugiej dawki odrobaczania. Ciekawa rzecz, że po tym preparacie maluchy szaleją z podwójną siłą. Przebojem były dzis plastikowe butelki z różnymi rodzajami fasoli - hałas był obłędny, ale zabawa przednia. Mielismy też serię przelatujących odrzutowców - przy pierwszym maluchy się przestraszyły, przy ostatnim już nawet nie reagowały. Jutro daruję im nowe dźwięki, zaczniemy testować nowe smaki - gotowany ryż z kurczakiem i marchewką. Dzis dostały jogurt naturalny, który miał szalone powodzenie. Ustawilismy tez w ogrodzie pochylnie - płytę na położonym drewnianym pniu, która przechyla się w jedną lub drugą stronę. Maluchy nie miały żadnych problemów z ruszającym się podłożem. Również kładka na wysokosci ich grzbietu i wiszące grzechotki wywołały duże zainteresowanie. Jednak najlepszą zabawą nadal jest gryzienie rodzeństwa. Wujek Toffik który wpadł z wizytą nie był już tak interesujący, ale też nie palił się do kontaktu :) Ci mężczyźni...
Zmniejszylismy dzis ilosć posiłków do 3 na dzień.
25-26.08.09 wtorek/sroda
Trwają odwiedziny przyszłych włascicieli, maluchy sa rozpieszczane, a przerwach intensywnie socjalizowane różnymi dźwiękami. W ramach eksperymentu (no dobra, chcielismy sie wreszcie wyspać :) zostawilismy na noc otwarty kojec. To co zastalismy rano, przeszło nasze oczekiwania. Zauważylismy że każdy pierwszy dzień nowego tygodnia życia, wprowadza duże zmiany. Ty razem była to ilosć wszystkiego do sprzątania. 40-metrowy pokój w którym spią maluchy, cały pokryła jedna wielka kałuża, z wyspami z kupek. Do tego sciągnięte na podłogę narzuty z sofy, poduszki z fotela i obgryziona sciana. W ciągu 2 dni maluchy zdążyły też wykończyc 2 posłania, jeden całkiem, drugi został pozbawiony wnętrznosci. Bardzo zdolny miot :) Gryzienie też przybrało na sile, maluchy domagają się też wstępu do reszty domu. Watson powoli przenosi sie na piętro - tam te małe potwory tak szybko nie wejdą. Biała sunia już wywąchała gdzie Wati się chowa i jak tylko uda jej się wymknąć z pokoju, zaraz idzie go denerwować. Zupełnie nie boi się jego groźnego szczekania. Jest najbardziej odważna, pierwsza zapuszcza się w nieznane rejony domu i ogrodu. Wisniowy piesek zauważył naszgo kota - Gąbeczka skonfundowana tym spotkaniem, zapomniała gdzie stoi kuweta, mamy więc trochę wiecej sprzątania.
24.08.09 poniedziałek
Nocne harce trwają. Zauważylismy, że maluchy w dzień sa dużo bardziej spokojniejsze niz w nocy :)
Dzień spędzają na tarasie, powoli zapuszczając się coraz dalej w ogród. Są bardzo inteligentne, większosć idzie na trawę zrobić kupkę, tylo jeden wraca na toaletę do domu:) Guliwer zaczyna rozrabiać, a największe łobuziaki mają już te fazę za sobą. Dzis maluchami zajmowała się przeważnie Saba, ucząc je moresu. Gdy tylko zaczęła się gdzies awantura, Sabunia natychmiast zaprowadzała porządek. Co dzień dostają do zabawy inne rzeczy, dzis była to min. metalowa miska wysmarowana masłem. Hałas jaki robiła na podłodze, zapędził na początku wszystkie maluchy pod sofę, ale po kwadransie nikt już się nim nie przejmował.
23.08.09 niedziela
Poprzedniej nocy maluchy zaczęły demolkę dopiero o 5 rano, wiec pełni nadziei że teraz będą już spały coraz dłużej, poszlismy spać. Szczęscie nie trwało długo, dokładnie do godz. 2 w nocy. Wesołe, rozbrykane, żądały natychmiastowego wypuszczenia z kojca. Cóż było robić, z nadzieją że o tej porze, w telewizji powinno już być cos ambitnego, postanowilismy przeczekać. Zaliczylismy film o kosmitach mutantach, niskobudżetowy. Dowiedzielismy się że program 2 kończy się o godz 3 :) Pół godz później, po poszatkowaniu sterty gazet, maluchy wreszcie poszły spać, ale na ponton w pokoju, przy wkładaniu do legowiska zaczynały robic raban, więc machnęlismy ręką, mając nadzieję że rano pokój jeszcze będzie w całosci. Nocne harce dały sie wszystkim we znaki, bo i my i malychy, wstalismy po 10-tej.
Dzień minął spokojnie, szczeniaki po leżakowaniu wychodziły rozrabiać na taras, a my sprzątalismy morze żółte :)
22.08.09 sobota
Dzień pełen wrażeń. Mielismy mnóstwo gosci i intensywną socjalizację. Maluchy padły zadowolone po gryzieniu zupełnie nowych osób, a Zuza zmęczona ich pilnowaniem. Nowoscią jest to, że obwąchały dokładnie taras i teraz szaleją po nim w pełnym pędzie, szukając nowych wrażeń. Do nich należy wykopanie kwiatków z doniczki, obgryzienie pnącza i nogi od fotela. Waniliowa suczka głosno domaga się wypuszczenia na taras, gdy chce się załatwić :) Kałuże zajmują już po pół metra kwadratowego, wykończylismy kolejny mop.
21.08.09 piątek
Zaczęlismy socjalizowac maluchy z dźwiękami. Do tej pory w różnym tempie rozwijał im się słuch i głosne dźwięki mogły je przestraszyć, ale teraz widzimy że wywołują głównie zainteresowanie. Trzaskamy drzwiami, kuchenne dźwięki "wydajemy" znacznie głosniej, głosniej rozmawiamy i gramy cd z dźwiękami miasta i odgłosami zwierząt. Oczywisce wszystko w granicach rozsądku :)
W ogródku największym zainteresowaniem cieszy się odstraszacz kretów, który jak na razie przeszedł pomyslnie próby odkopania i obgryzienia. Kret prawdopodobnie kibicuje tym próbom, choć nie wygląda na to, żeby się specjalnie przejmował urządzeniem.
20.08.09 czwartek
Maluchy skończyły 4 tydzień i chyba wzięły to sobie do serca. Malinowa sunia o 3 w nocy dała taki koncert, że az zbiegłam z piętra żeby sprawdzić co się stało. Wyszła z kojca! Zamkniętego! Trzeba było go otworzyć, bo reszta już szła w jej slady, wolałam sama je wypuscić niż czekać aż się nauczą same. Godzina szaleństwa. Pomaranczowa weszła w końcu do wiadra z wodą, trzeba było ją suszyć. Którys z chłopaków odkrył firanki, inny kapę na sofie, a gUliver metoda alpinisty, wbijając pazurki w tapicerkę, wdrapał się na fotel Zuzy. Zaczęły się smiałe próby obgryzania mebli i zapoznania z literaturą piękną, oraz stałe piski oznajmiające gryzienie się nawzajem. Maluchy uczą się teraz, jak mocno można złapać zębami innego psa, żeby nie zrobić mu krzywdy.
Po godzinie, gdy wreszcie
wszystkie padły tam gdzie stały, przeniosłam je do kojca. O 7 rano, na zewnątrz znów była malinowa i 2 inne maluchy. To wybitnie inteligentny miot, z tego kojca nie wyszedł o własnych siłach żaden szczeniak z poprzedniego miotu, a te mają dopiro 4 tygodnie :)
Zrobilismy pierwszą sesję zdjęciową w pozycjach mniej wiecej wystawowych.
19.08.09 sroda
Dzień zaczął się od koncertu, w zasadzie był to ciąg dalszy koncertu z dnia poprzedniego. Pomarańczowa sunia za nic nie chciała zostać w kojcu z resztą rodzeństwa. O 23 straciłam nadzieję, wzięłam małą na ręce. My jedlismy kolację, ona zwiedzała kuchnię, my bralismy prysznic, mała poznawała łazienkę. Po północy pierwsza próba zostawienia jej w kojcu zawiodła. Druga i trzecia również. Próbowalismy przeczekać, ale częstotliwosć fal jakie z siebie wydawała pokonałaby nawet głuchego. Około godz 2 w nocy zauważyłam ciekawe zjawisko, mała w kojcu daje koncert, wyjęta z kojca i postawiona na podłodze obok, kładzie się i zasypia. Wsadzona do kojca zaczyna znów piszczeć, na podłodze zasypia... Mniej więcej o 3 zasnęła tak mocno że nie zauważyła zmiany lokalu :) Do 7 mielismy spokój, a potem poranny koncert żądających sniadania :)
Czekałam aż wiatr trochę osłabnie i będzie można choć na godzinę zabrać maluchy na dwór. Tam przynajmniej nie trzeba wszystkiego sprzatąć :) Udało się na godzinę wieczorem. Przez cały dzień mielismy również gosci, odwiedziła nas Agnieszka z Amirem i nowi własciciele jednego z piesków. Amir z koniecznosci dał się obwąchac maluchom - nie odstępował Pani, ale widac było męskie zniesmaczenie małymi potworami, minę miał dokładnie taką samą jak Watson, a może to tylko rodzinne pobieństwo :)
18.08.09 wtorek
Tym razem pogoda nie sprzyja maluchom, w słońcu jest im ciepło, ale
porywisty wiatr sprawia że trzęsą się z zimna, zabralismy więc je spowrotem do domu. Pokój już jest zwiedzony wzdłuż i w szerz, maluchy czuja się tam zupełnie swobodnie, zaczyna się więc demolka. gUliver wywąchał na którym fotelu chowa się Zuza, przewidujemy że fotel wkrótce zakończy swój żywot, przynajmniej w częsci dostępnej dla jego zębów. Sunie pomaranczowa z waniliową są zafascynowane wiadrem z wodą, którego używamy do zmywania podłogi. jak tylko wstaną, biegną do niego sprawdzając czy nadal jest i czy tym razem uda sie wejsc do srodka. Pomarańczowa do tego opanowała pokonywanie stopnia i wybiera się co chwila na zwiedzanie reszty domu. Biała z malinową dobrały się w parę i albo wspólnie dokonują zniszczeń, albo biją się ze sobą - te dziewczyny mają temperament !
Ząbkowanie w pełni - trudno przejsć przez pokój nie straciwszy buta lub nie bedąc dziabniętym za kostkę :)
17.08.09. poniedziałek
Dzis maluchy pierwszy raz zjadły namoczoną karmę dla szczeniąt. Mimo że jadły chętnie, wręcz żarłocznie, przebojem kulinarnym nadal pozostaje mleko mamy, która na widok pędzących do niej zębów, ucieka jak szybko może. W ogródku za to przebojem była paleta budowlana, znakomite miejsce na drzemkę, piaskownica nie wywołała zachwytu, ale została zaakceptowana jako dobre miejsce na toaletę :)
Ciepła pogoda wpływa na obniżenie apetytu, w ogrodzie maluchy nie bardzo chcą jesć, głównie spią. W domu odwrotnie, szaleją na całego i nie chcą spać.
16.08.09 niedziela
Dzis większosć dnia maluchy buszowały w ogrodzie. Dostały do dyspozycji namiot, tunel i inne atrakcje, bo nie ma większego nieszczęscia i hałasu, niż znudzony szczeniak. Z wizytą wpadła też Agnieszka z Toffikiem. Uszczęsliwiło to Watsona, oba chłopaki spędziły większosć czasu w kuchni pod stołem, żaląc się na tę niesprawiedliwosć jaka ich spotkała. Nieszczęscia łączą, Watson i Toffik z obrzydzeniam patrząc na maluchy, lizali się pocieszająco po pyszczkach. Po 3 godzinach Toffisław odważył się podejsc i obwąchać jednego kosmitę :)
Rozmoczona karma nie wywołała entuzjazmu, a może to upalna pogoda wpłynęła na brak apetytu. Karmę zjadła Zuza, a maluchy dorwały ją.
15.08.09 sobota
Najważniejsze wydarzenie dnia, to pierwsza wizyta nowych włascicieli. Trochę obawiałam się jak Zuza na to zareaguje, ale została przekupiona smakołykiem, co jest najlepszą metodą w jej przypadku. Zajęta jedzeniem nie zwracała zbyt dużej uwagi co się dzieje obok. Nawet Watsona skusiły przysmaki i wszedł na chwilę do pokoju, gdzie zalęgły się te małe okropne stwory.
Biała suczka zmieniła trochę image z powodu żółtej obróżki - białych nie było w sklepie :))
Malinowa sunia ma miejscówkę na misiu, zasypia tylko w jego objęciach, chyba pojedzie do nowego domu razem z nim, nie możemy pozwolić żeby cierpiała na bezsennosć.
gUliver ma chyba przewagę krwii australijskiej, zdecydowanie żyje w innej strefie czasowej. Gdy cała banda idzie spać, on przeciąga się rozkosznie i zaczyna dokazywać. Przesypia za to pory posiłków i trzeba go specjalnie budzić. W nocy urządza koncery wokalne, ale w tak muzykalnym domu nikomu to nie przeszkadza:))
Wieczorem pokazało się słońce, wyszlismy więc do ogrodu. Zuza zabrała się za kopanie kolejnego parkingu pod jodłą z taki rozmachem, że przysypała ziemią spiące za nią maluchy. Z tym niestety trzeba się liczyc przy miocie, poród nie kończy tych niespodzianek. W jej przypadku i tak nie jest źle, Saba przy pierwszym miocie wykopała pół metrowy dół tuż przed drzwiami domu. Mamy w tej chwili najazd kretów, więc ogród jest bardzo urozmaicony, ziemią z kretowisk zasypujemy wykopaliska Zuzy.
14.08.09 piątek
Dzis pierwsze odrobaczanie, preparat nie był smaczny i cała banda przez kwadrans pluła i trzepala głową. Wilekosć kupek rosnie proporcjonalnie do wagi, maluchy dobijają do 3-ciego kilograma. Nie ma już mowy o tym, żeby w dzień siedzieć w szczeniakowym kojcu, swiat na zewnątrz jest bardziej interesujący. Mamy więc ponton z kocykiem stanowiący bazę, z którego organizowane sa grupowe i indywidualne wycieczki po reszcie pokoju.
13.08.09 czwartek
Pogoda nadal nie zachęca do wyjscia, maluchy nadal głównie spią a w przerwach gryzą się po uszach :))
12.08.09 sroda
Nadal pada więc kolejny dzień spędzamy w domu. Maluchy większosć dnia spią, budza się co 1-2 godziny, siusiają, rozrabiają przez 10 minut i wracają do spania. Co 4 godziny są karmione, dzis głównie przeze mnie, Zuza mimo iż mleko przy każdym kroku wycieka z sutek - nie ma ochoty na kontakt z zębami szczeniąt. Odmawia też sprzątania po nich, pomaga mi w tym Saba, w nielicznych chwilach gdy Zuza jej nie odgania. Jedzenie z miski idzie dzis dużo lepiej, w mleku lądują już tylko łapki a nie całe psy, więc i sprzątania jest mniej. Niektóre jakos nie mogą załapać że do mleka wystarczy włożyc tylko język i wkładają cały nos, a potem pół godziny kichaja usiłując pozbyć się płynu z noska.
Dostały dzis sporo zabawek, które oczywiscie Zuza natychmiast zabrała :) Pobiła też rekord, usiłując zjesć karmę z miski nie wypuszczając piłeczki z pyszczka.
11.08.09 wtorek
Pada deszcz, więc cały dzień spędzamy w domu. Maluchy mają dosć legowiska, więc od samego rana zaczęły samodzielnie wychodzić z kojca. Spacerują na razie po ograniczonej przestrzeni pokoju, bo same nie potrafią jeszcze trafić z powrotem.
Są za to bardzo mądre i nie siusiają na posłanie, tylko schodzą z psiego pontonu na podłogę. Dochodzi nam więc nowy obowiązek - sprzatanie podłogi:) Zuza nadal ma obsesję piszczącej piłeczki, najwyraźniej stanowi ona jakies straszliwe zagrożenie dla maluchów, bo jak tylko zdejmę ją z półki i dam szczeniakom, natychmiast ją zabiera i potrafi godzinami chodzić nie wypuszczając jej z pyska.
10.08.09 poniedziałek
Pogoda piękna, więc znów dzień spędzilismy w ogrodzie. Woda w misce zupełnie nie przypadła maluchom do gustu, mleko za to ma tę własciwosc, że najlepiej smakuje gdy się z nim stoi, albo lepiej leży. Pierwszy raz szczeniaki dostały zmieloną wołowinę na surowo, co wywołało istne szaleństwo. Psy bz wątpienia są mięsożerne :))
Za kilka dni do jadłospisu dodamy warzywa i owoce, jajka, serek i jogurt.
Zauważylismy że Zuza ma więcej mleka i chętniej karmi, gdy dostaje surowe mięso a nie samą karmę, więc jeździmy na zmianę po okolicznych bazarach, szukając nie fermowego drobu. Mamy małą przerwę w kontroli wagi, w kuchennej przestały się miescić, a dużą elektroniczną własnie zbilismy.
09.08.09 niedziela
Dzis większosc dnia spędzilismy w ogrodzie. Maluchy już odważniej deptały po trawie i bardziej oddalały się od legowiska.
Widać też powoli różnice w charakterach, niektóre z piskiem reagują na nowe sytuacje, inne ze stoickim spokojem. Jedne odważniej badają teren, inne pilnują żeby nie stracić z oczu kocyka :) Ale to dopiero początek poznawania swiata. Trzeba też pamiętać że maluchy są w różnym wieku pomimo tej samej daty urodzin. Widać to zwłaszcza po różnicy w tempie otwierania oczu i rozwoju słuchu. Wg literatury fachowej, różnica w czasie zapłodnienia może być nawet 5 dni, czyli prawie tydzień. Na pewno gUliver był zapłodniony jako jeden z ostatnich, co najmniej 2-3 dni po reszcie, bo z takim poslizgiem otworzył oczy i ma mniejsze zęby. Różnice w wadze urodzeniowej też wynikają własnie z tego. To że któres ze szczeniąt urodziło się mniejsze nie znaczy że docelowo bedzie mniejsze niż rodzeństwo, po prostu jest młodsze o dzień czy dwa.
Pierwszy raz udało się też zawodowo zjesć z miski. Co prawda większosć po niej chodziła, wylizywała się nawzajem i po wyschnięciu są całe w skorupce z mleka, ale to duży krok naprzód.
Rozpoczelismy również montować ogrodzenie ogródka dla szczeniąt. Jeszcze tydzień i bedzie można umiescic tam maluchy.
08.08.09 sobota
Pierwsza noc spędzona we własnym łóżku, od czasu porodu. I tak co godzina schodziłam do maluchów sprawdzić czy wszystko w porządku, a 2 razy prowadziłam Zuzę na karmienie. Musiałam siedzieć z nią, bo jak tylko szłam do sypialni, Zuza przerywała karmienie i biegła za mną :)
Macierzyństwo chyba nie jest jej powołaniem, ale trudno się dziwić. Pomimo iż co 3 dni piłuję maluchom pazurki, Zuza ma poprzecinaną skórę wokół sutków i karmienie jest dla niej bardzo bolesne.
Bylismy dzis większosć dnia w ogrodzie, maluchy poznały trawkę, ale potrzeby wolą załatwiac na kocyku:) Saba została dzis napadnięta przez szczeniaki, próba ssania i gryzienia nie podobała jej się zupełnie, więc teraz unika ich jak może. Zuza za to kradnie maluchom wszystkie zabawki z kojca i wynosi na swoje posłanie.
07.08.09 piątek
Zaliczylismy pierwsze wyjscie na dwór. Co prawda tylko na taras z materacem, ale zabawy było co nie miara. Co chwilę którys zaciekawiony maluch spadał z materaca i rozpaczliwie wołał pomocy. Po powrocie znów chwilę podziwiał okolicę i ponownie wybierał się na wędrówkę. Łapki rozjeżdżały im się na deskach, ale poznały nowe podłoże. Zaczynają też wychodzić zęby, więc w chwilach wolnych od spania cała gromada oddaje się namiętnemu gryzieniu siebie na wzajem.
06.08.09 czwartek
Rozpoczął się 3 tydzień i faza socjalna. Zaczynają się kontakty między rodzeństwam, ssanie ucha, podgryzanie łapek i warczenie gdy ktos nadepnie spiącego sąsiada. Maluchom zaczynają wyrzynać się zęby i Zuza ogłosiła strajk mleczny. Udaje mi się ją zapędzić czasem do legowiska (używam podstępu udając że wołam Sabę), ale trzeba było rozpocząć dokarmianie. Siedem psiaków bardzo grzecznie pije mleko ze spodeczka, ale pozostała trójka nie ma na to ochoty. Po każdym karmieniu muszę isć pod prysznic :))
W zasadzie mogłabym już przeniesć się spowrotem do sypialni na noc, ale jakos odkładam to ciągle na następny dzień. Co będą robić malinowa i wisniowy gdy mnie nie będzie obok :))
05.08.09 sroda
Malinowa i wisniowy żyją chyba w innej strefie czasowej. Jakies pół godziny po północy wstają równoczesnie i zaczynają się nudzić.... Efekt jest taki, że po kwadransie koncertu (jeszcze nie udało mi się wytrzymac dłużej) biorę oba na swój materac. Pochodzą z 5 minut i wciskają mi się pod szyję idąc spać. I po co tyle krzyku, o te 5 minut?
04.08.09 wtorek
Nadal stały rozkład dnia - karmienie, załatwianie, spanie. Spanie przede wszystkim :) Karmienie już nie co 2 a co 3-4 godziny. Noce też spokojne, maluchy już nie są takie głosne, za dzień-dwa zlikwidujemy tymczasowe łóżko przy legowisku. Szczeniaki są w fazie pluszowego misia, siersć jest puchowa, trudno dopatrzeć się detali pręgi. Reagują już na wejscie człowieka do legowiska, oblizują też z zapałem ręce z serka waniliowego. Nadal co dziennie je ważymy żeby sprawdzić czy prawidłowo przybierają na wadze i czy którys nie wymaga osobnego dokarmienia.
03.08.09 poniedziałek
Dzis po raz pierwszy maluchy dostały odrobinę serka waniliowego do spróbowania. Zaczelismy od jednego, ale reszta wywąchała i zaczął się szturm. Skończyło się na serku rozsmarowanym na rękach i pierwszych grupowych lekcjach lizania. Ponieważ maluchy już odrobinę widzą, zaczynają się kontakty towarzyskie z rodzeństwem. Szczeniaki zaczynają się obwąchiwać i ssać po uszach :) Prawdziwą furorę jako miejsce do spania, zrobiła szyja Zuzy, każdy chciał zająć tam miejscówkę :)
02.08.09 niedziela
Noce już zdecydowanie bardziej normalne. Jedno z nas spi w sypialni, drugie przy kojcu. Problem tylko w tym, że jesli to ja spię w sypialni, Zuza chce spac ze mną :) No więc nastawiam budzik co 2 godziny, budzę Zuzkę i prowadzę ją do legowiska na karmienie. Potem wraca do sypialni i tak w koło. Za kilka dni przestawimy się na karmienie co 3 godziny.
Dzis rano otworzyłam oczy, a tu niespodzianka - jabłkowy piesek żwawym truchtem tupie po legowisku. Po południu przy podobnej czynnosci zastałam sliwkowego. Jagodowy za to prawie całkiem otworzył już oczka!
01.08.09 sobota
Zaczynamy otwierać oczka. Na razie jest to mała szparka między powiekami i nie u wszystkich psiaków, ale teraz to już kwestia kilku dni. Z chodzeniem tez już lepiej, wszystkim udaje się ustać choc przez chwilę, kilka robi całkiem poważne kroki. Ważenie sprawia nam coraz więcej trudnosci, maluchy powoli zaczynają sie nie miescić na naszej wadze kuchennej. Zuza juz tak przywykła, że piski z legowiska nie sa w stanie odwrócić jej uwagi od innych zajęć.
31.07.09 piątek
Do tej pory maluchy załatwiały się co 2-3 dni, ale dzis albo zwiększyły częstotliwosć, albo wszystkie zmówiły sie w tym samym czasie. Posłania w kojcu zmieniałam dzis 2 razy, pralka pracuje bez przerwy. Zuza nadal ma krwawe wycieki z dróg rodnych, więc posciel w łóżku, narzuty z mebli i nasze ubrania trzeba prać co chwila. Problem tylko z tapicerką :)) Zwiększylismy dawkę żywieniową Zuzy o kolejne 50% podstawowej. Pomarańczowa sunia jako pierwsza przeszła dzis porządnie kilka kroków!
30.07.09 czwartek
Rozpoczynamy drugi tydzień życia i ostatni fazy wegetatywnej. Maluchy nadal spią, jedzą i załatwiają się, w zasadzie nic więcej się nie dzieje. Pazurki rosną nieprzytomnie, musiałam kolejny raz je piłować. Zuza po raz pierwszy wyszła na spacer poza ogród, na razie spokojna półgodzinna wycieczka, ale myslę że za tydzień bedziemy mogły już wybrać się na przejażdżkę rowerową. Watson nadal w depresji, nie wychodzi z sypialni poza porami posiłków. Przekonałam się ponownie jak ważne jest codzienne ważenie, sliwkowy piesek przespał cały dzień i mało przybrał na wadze, podczas gdy klub żarłoka pobił rekordy - 130-140 gram na każdego psa! W nocy akcja przystawiania go do sutków.
29.07.09 sroda
Dzis maluchy skończyły pierwszy tydzień ! I dwa ważne dla nas wydarzenia, zielony piesek zrobił 2 porządne kroki ! Co prawda zakończył klasyczną bęcką, ale jako pierwszy stanął na wszystkich łapkach. Goni go biała sunia i gUliver. Drugie wydarzenie, to Saba w legowisku. Wsliznęła się gdy Zuza była zajęta karmieniem i zaczęła sprzątać, wylizywać szczeniaki... Zuza była tak zaskoczona że nie zdążyła nawet zawarczeć, spojrzała tylko na nas i położyła się znów, a Saba wiedząc że nie należy przeciągać struny, po kilku minutach wyszła.
Pomimo spiłowania pazurków są one nadal ostre, Zuza stara się więc uciekać z legowiska jak może. Smarujemy sutki oliwą - nie możemy użyć nic co mogłoby zaszkodzić maluchom, ale efekt jest taki, że dzis były mniejsze przyrosty wagi. Tylko 3 maluchy przekroczyły 1 kilogram. Prawie wszystkie podwoiły swoją wagę urodzeniową, tylko białej suni i jagodowemu pieskowi brakuje kilka gramów.
28.07.09 wtorek
Noc znów nieprzespana, maluchy co poł godziny robiły raban o karmienie. Zuza od czasu do czasu nie wiedziala co ma robić, więc na wszelki wypadek wchodziła pod mój kocyk z miną - zrób cos z tym! Rozpoczęło się też wokalizowanie - większosć szczeka w czasie snu, mruczy i wydaje inne dzwięki. Wygląda jakby cos im się sniło, ale czy faktycznie tak jest? Przecież mają jeszcze zamknięte oczy, nie słyszą, więc jakie bodźce mogą je tak pobudzać żeby w czasie wypoczynku snić...
Większosć podwoiła dzis swoją urodzeniową wagę, jutro pewnie dojdą do kilograma. Zaczynają podnosić się pełznąc, ale głowy są nadal zbyt ciężkie. Nie możemy się doczekać chwili gdy otworzą oczy, ale to pewnie dopiero w weekend.
27.07.09 poniedziałek
Rozwiały się wątpliwosci co do waniliowej suni, na pewno nie jest wątrobiana. Udało się też spiłować całej bandzie pazurki z przednich łapek. Pomarańczowa sunia po jednodniowym spadku wagi i specjalnej uwadze, przybrała dzis najwięcej ze wszystkich maluchów - 110 gram. Widać już pewne różnice, jest grupa maluchów, które po jedzeniu, grzecznie idą spać, a inne awanturują się, dopóki nie opiją się do granic możliwosci, aż brzuszek jest szerszy niż dłuższy. Oczywsicie te mają masaż gwarantowany. Zuza jest już super mamą, wypełnia swoje obowiązki jak należy, i na tyle już oswoiła się z sytuacją, że co jakis czas wychodzi z legowiska i spędza czas z nami. Odbyło się dzis przymusowe pojenie naparem z kopru włoskiego, w pierwszej kolejce te, które się tak nieprzytomnie objadają :)
26.07.09 niedziela
Dzień zaczelismy tradycyjnie od sprzątania legowiska i powiedzenia - co za szczęscie że wynaleziono dry bedy! Pamiętam pierwszy miot odchowany na kocykach, ręcznikach i przescieradłach, trzeba je było zmieniać 2-3 razy dziennie, żeby maluchy nie spały w mokrym posłaniu. A teraz fantastyczne dry bedy, szczeniak może sikać do woli, a wierzch tkaniny pozostaje suchy. Pod spodem mamy położone podkłady urologiczne, a pod nimi materac. Sprzątanie to rozrywka, dopóki psiaki sa jeszcze małe.
Dzis był w odwiedzinach brat Zuzy - Toffik ze swoją panią Agnieszką, która przywiozła nam przesliczne małe obróżki (dla kotów :) Za kilka dni będą w sam raz. Dzis zmienilismy tasiemki na nowe, poprzednie były już zbyt ciasne. Zuzia była bardzo grzeczna, pozwoliła gosciom podejsć do legowiska i powąchać szczeniaki, choć była bardzo czujna. Watson chciał wyciągnąć Toffika na giganta, ale się nie udało :)
Waga idzie w górę, z wyjątkiem jednej suni, która dzis waży mniej niż wczoraj. mam nadzieję że wczoraj źle ją zważyłam, ale jest wzięta pod szczególną opiekę. Porzeczkowy piesek popiskuje ostatnio, krótkie sledztwo wykazało że ma kłopot z wypróżnieniem. Teraz doszedł nam nowy obowiązek - masowanie brzuszka.
Obcinanie pazurków nie wyszło, maluchy nie lubią być trzymane za łapki, zaczyanją piszczeć i Zuza przybywa na ratunek... Ale ona ma już bardzo podrażnioną skórę, więc zaczyna kłasć się na brzuchu, żeby maluchy jej nie ssały. Błędne koło. Nacieramy sutki i skórę wokół oliwą i specjalną mascią na krowie wymiona. Za dzień-dwa kolejna próba obcięcia pazurków.
25.07.09 sobota
Maluchy rosną zgodnie z planem, niektóre bardziej, niektóre mniej. Największym smokiem okazał się jabłkowy piesek, który dzis przybrał na wadze 111 gram, najmniej zas gUliver - 37 gram. Jutro będziemy pilnować żeby częsciej jadł. Zaczyna się szczekanie przez sen. Nadal mamy z Wojtkiem dyżury w nocy przy legowisku, nie ufamy jeszcze w Zuzy instynkt tak bardzo. Czsem przy zmianie pozycji zdarza jej się przygniesć szczeniaka, trzeba więc cały czas mieć je na oku. Gdy maluch zapędzi się w dalszy koniec legowiska i piszczy, Zuza nie wie co ma zrobić i piszczy również patrząc na mnie. Więc to ja muszę podejsć i przysunąć do niej malucha. I tak co 10 minut. Pewnie jeszcze przez najbliższy tydzień będziemy niewyspani :))
Zuzia zaczęła już jesć swoją normalną karmę, do tego mleko, biały ser, kurczak, suplementy wapnia i omega 3-6. Widać że organizm sięga po rezerwy, bo zaczęła jej się przerzedzać siersć. Bardzo się cieszę że nie widać przygięcia kręgosłupa po ciąży, to znaczy że mięsnie grzbietu wyćwiczylismy dostatecznie.
24.07.09 piątek
Rano Zuza wydaliła dwa ostatnie łożyska i widać że czuje się znaczenie lepiej, choć macica cały czas się jeszcze oczyszcza. Zjada już dużo chętniej swój dietetyczny posiłek i zaczyna lepiej dbać o maluchy. Saba nadal nie ma wstępu w pobliże i wygląda na to że tak na razie pozostanie. Za to dla odmiany Watson nie życzy sobie przebywac w towarzystwie pachnącej szczeniakami Zuzy i warczy na nią. Ogólenie jest jednak wesoło. Maluchy na okrągło ssą, jak jedna zmiana kończy, druga zaczyna. W nielicznych przerwach Zuzia zaczęła już sama wychodzic do ogródka, ale toaleta odbywa sie na najbliższej trawie, tuż pod schodami.
23.07.09 czwartek
Zuza nie bardzo wie co ma obić z maluchami. Karmi odruchowo, ale o wylizaniu brzuszków nie ma mowy. Zaczęła też warczeć na Sabę, więc babcia nie ma jak jej pomóc. Cały czas zachowuje się bardzo niespokojnie, dyszy i ma lekkie skurcze. Temperatura w normie. Wieczorem zdecydowalismy podac jej oksytocynę, aby pomóc w oczyszczaniu macicy. Po pół godzinie wyszło pierwsze łożysko, do końca dnia jeszcze dwa kolejne. Do jedzenia dostaje ryż z gotowanym kurczakiem i troche mleka. Maluchy przybrały na wadze o 26-61 gram.
22.07.09 sroda
Pierwsze konkretne objawy porodu rozpoczęły sie ok 10 rano, choć wstępne 2 dni wczesniej. W nocy, 20 lipca Zuzia zaczęła dyszeć i niespokojnie się zachowywać. Byłam pewna że zaczyna się poród, 61 dzień ciąży, a Sabunia rodziła zawsze 57-58 dnia. Przygotowałam termos kawy, zabrałam książki, Zuzę z łóżka i przeniosłysmy się do legowiska. O 5 rano Zuza zasnęła, a ja skończyłam oba kryminały przygotowane na poród. Atrakcji było dużo, w nocy zaczęła się silna burza, do legowiska przyszła Saba która boi się piorunów, a ja patrzyłam tylko kiedy wyłączy się prąd i zacznie poród w ciemnosciach. Rano wysłałysmy Wojtka po kilka latarek na wszelki wypadek. Następny dzień był dosć spokojny i dopiero we srodę, ok godz. 10 rano znów usłyszałam dyszenie. Zuza zaczęła kopać w sofie i fotelu, a potem przeniosła się do ogrodu, gdzie na rabatce pod oknem jadalni odkrylismy wielopoziomowy parking :) Wykop mógłby pomiescić słonia. W południe zaczął rozpuszczać się czop sluzowy, a o 13.20 odeszły wody. Zuza uparła się czekac na poród w swoim wykopie, pod rozłożystym jałowcem, gdzie nie udało mi się wejsć. Długie negocjacje, a w zasadzie małe oszustwo pozwoliło nam wywabić ją do domu. o 14.25 rzpoczęły się skurcze i wypieranie pierwszego szczeniaka. Jest to 63 dzień ciązy, denerwowałam się, czy maluchy nie będą zbyt duże i czy poród będzie sprawnie przebiegał. Pierwszy szczeniak urodził się o 15.45 i w zasadzie został wyciągnięty lekką przemocą. O kilkunastu minut z dgóg rodnych wystawały tylne łapki i ogonek, a Zuza zaprzestała parcia. Gdy znów zaczął się skurcz, wyciągnęłam szczeniaka, aby nie stracic reszty miotu. Wisniowy piesek z prawidłową pręgą urodził się z wagą 452 g. Kolejne - 16.33 porzeczkowy piesek z wagą 483g, wydaje mi się że ma lekkie przesunięcie koron, ale przy tak małym rozmiarze ciężko stwierdzic to z całą pewnoscią. 16.55 - pomarańczowa suczka, waga 380g, najmniejsza z miotu, prawidłowa pręga, niewielkie białe znacznia na brzuszku i palcach tylnej łapki. 18.00 - sliwkowy piesek, waga 390g, niewystawowy, ze zbyt krótką pręgą. Kwadrans później, o 18.17 pojawiła się biała suczka, waga 476g, wystawowa. O 19.50 jagodowy piesek wystawowy, waga 491g. 20.10 jabłkowy piesek, waga 493g, wzorcowy. 21.20 malinowa sunia, wydaje nam się że ma trochę zbyt krótką pręgę, waga 407g. To był ósmy szczeniak, bylismy tak pewni że to już koniec, że zabralismy sie do sprzątania legowiska. Przenieslismy szczeniaki na koc i wtedy zauważylismy że jeszcze cos leży w legowisku - szczeniak w worku płodowym. Nawet Zuza nie zauważyła że urodziła. Maluch był żywy, bardzo żwawy i co nas zaskoczyało - wątrobiany. gUliver - bo tak dostał natychmiast na imię, urodził się o 22.28 z wagą 402g i prawidłową pręgą. I ponad godzinę później, o 23.45 jeszcze jedna sunia, waniliowa, z prwidłową pręgą i wagą 444g. Po tych ostatnich niespodziankach nie bylismy do końca pewni czy to koniec. Kolejne skurcze już nie tak mocne, ale jednak niepokojące, trwały do rana.